środa, 25 września 2013

Rozdział 18

Po wielu przeżyciach Banan postanowił się ustatkować. Partnerstwo z youtuba, wywiady i inne pierdoły zapewniały mu dużo kasy, ale jednak postanowił, że zacznie pracować jako ktoś inny - jako pierwsze przyszło mu do głowy zawodowa służba wojskowa. Owoce czasami są bezmyślne, dlatego od razu udał się do najbliższego oddziału wojskowego w okolicy. Powiedział, że chce służyć dla ojczyzny. Wpisał się i czekał na jakąś wiadomość. W pierwszy dzień tygodnia o godzinie 6 rano zadzwonił telefon - osoba dzwoniąca głośnym krzykiem powiedziała - pobudka pobudka pobudka! - to od razu zerwało Banana z łóżka. Dodał też, że Banan ma się stawić o 6:30 w miejscu gdzie był kilka dni wcześniej. 
Była to taka jakby "rozmowa kwalifikacyjna". Z tymże wyjątkiem, że "pracodawca" nie pytał o szkoły i inne dupy tylko co chwila się na niego wydzierał. Po około 15 minutach Banan został odesłany do domu po manatki. Jak wrócił rozkazano mu się stawić w kolejce po mundur. Wydający mundury miał mały problem ponieważ nie mieli bananowego rozmiaru. Ale na szczęście jakoś wepchali na niego XXL. Banana bardzo zaniepokoiło to, że ma aż taki wielki rozmiar, ale pocieszające było to, że codziennie o 5 będą biegać kilka km. 
Minęło kilka dni. Bananowi nawet dobrze się powodziło. Jedynym minusem było to, że mało ci nie ogłuchł przez kaprala - cały czas się na niego wydzierał. Owoc sądził, że bez powodu, ale tylko dlatego, że nigdy go nie rozumiał. 
Po tygodniu nadszedł nieszczęsny dla Banana dzień - nadanie broni. Przy zmagazynowaniu jej były małe usterki bo ktoś włożył do karabinu kilka pocisków. Kiedy Banan odbierał swoją broń, przez przypadek pociągnął za spust i wyrąbał dziurę w suficie. Co się stało? - oczywiście kapral znowu się darł. Banan w końcu zaczął się zastanawiać co ten bierze na gardło, że codziennie tyle się drze i głosu nie traci. 
Po dostaniu broni przyszedł czas na misję w terenie... nie trzeba chyba mówić dalej co się tam działo... Banan jak to Banan. Zbombardował las należący do wojska, ale nadal zastanawiał się nad tym lekiem na gardło...

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 17

O tym, co działo się u Bana w domu trąbiono jeszcze przez jakiś miesiąc. Wszystko dokładnie opisywano i analizowano. Skąd nagle wzięło się tam tyle ludzi? Jak dowiedzieli się o nim Stonesi? Kim była dokładnie drąca się Bananica? Skąd nagle pojawiła się scena? I wiele, wiele innych... Nasz bohater ponownie udzielał wywiadów.
- Co skłoniło pana do zasłynięcia niczym?
- Gdzie pański partner?
- Miał pan dziecko. Gdzie ono teraz się znajduje?
- Oddał je pan do adopcji?
- Dlaczego?
- Czy ono jeszcze żyje?
Dopytywali się wścibscy dziennikarze. Banan posmutniał. Wymamrotał tylko pod nosem:
- A dajcie mi wy wszyscy święty spokój.
I odszedł. Kiedy wszystko ucichło powrócił do domu. Wyprawił skromny pogrzeb dla swojego synka, który stał się kolejnym obiektem do nagrywania, do telewizji.
- Ale skąd...? - zastanawiał się owoc.
Jak gdyby nigdy nic, bez żadnego zaproszenia do jego domu wparowali sąsiedzi. Podkręcili muzykę, zaczęli tańczyć i śpiewać. Zrobiło się naprawdę głośno. Banan nie wiedział co robić. Wszelkie jego rozkazy rozchodziły się bez echa. Tak na złą sprawę to nikt nie zwracał na niego uwagi. Każdy myślał, że jest to kolejna impreza. Ale on chciał zrobić tylko pogrzeb dla syna, nie kolejny melanż. Co chwila ktoś wyciągał go na parkiet i wlewał w niego litry wódki (jeszcze trochę zostało). Co minutę przychodzili nowi, przynosząc ciasta, ciasteczka - ogólnie jedzenie i picie. Po kilku głębszych Banan oddał się imprezowaniu. Nie zwracał uwagi na nic. Po prostu się dobrze bawił - można powiedzieć, że to była taka jego stypa.
 
Wszystko trwało 3 dni. Trwałoby dłużej gdyby nie pożar u sąsiada, który pochłonął większość pobliskich domów, w tym połowę "willi" Panka Banana. Był tym faktem załamany.  Brak pracy, rozstanie, śmierć, pożar - same nieszczęścia! Nie wiedział co robić - wygrzebywać się z życiowego dołka czy robić wszystko, co chce, a potem się zobaczy. Miał tylko nadzieję, że gorzej już nie będzie.

środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 16

Banan stracił partnera. Banan stracił syna. Banan nie ma już nic. Postanowił zrobić coś ze swiom życiem. Wrócił do domu, bo miał dość pierdzenia, usiadł na kompa i nie wiedział co robić. Wszedł na swój profil na youtube i wymyślił, że nagra vloga. Zaczął opowiadać o tańczących kotach, latających świniach i innych głupotach. Na następny dzień miał 2 mln wyświetleń, 800 tys. subów i partnerstwo. Nie wiedział o co chodzi więc postaowił zrobić kolejny film właśnie o tym. Subów i oglądalności przybyło jeszcze więcej. Banan nie kryjąc tego wystraszył się. Więc opowiedział o tym w następnym filmie. I znowu więcej widzów. Postanowił cofnąć się do wieku dziecka i pograć w jakąś dziecinną grę. W ogóle nie pomyślał o tym, że powinien powiadomić byłego partnera o śmierci dziecka i zorganizować pogrzeb. Ale to w tej chwili miał w dupie. Grał i grał... zajęło mu to jakieś 19 godzin. W 8 godzinie postanowił, że będzie to wszystko nagrywać - w końcu wyszedł mu gameplay, którym zapchał cały dysk w komputerze - co tam dysk - oba dyski. Nie wiedział co się stało więc wyjebał kompa przez okno. Zostało to nagrane przez kamery telewizyjne, bo przed jego oknem było pełno dziennikarzy, bo jak wiadomo Banan był znany również ze swoich wcześniejszych akcji. Każdy się przestraszył. Ale po chwili zaczęli wiwatować, machać rękami, tańczyć pogo i nie wiadomo co jeszcze - ktoś jeszcze pomyślał, że włączy Slayera. Impreza się rozkręciła na całego. Policja, straż miejska, awaryjne oddziały milicji, straż pożarna nie mogła nic poradzić - ludzi poniosło szaleństwo. Na drugi dzień po dzielnicy, w której owe wydarzenie miało miejsce, nie było śladu. Do zobaczenia było tylko opustoszenie jak po jakimś wybuchu. Słychać jedynie było bardzo cicho zakończenie kawałka Nothing Else Matters. Po kilku minutach Banan wygrzebał się spod ludzi - postanowił wcześniej do nich dołączyć - i wydarł się na całe gardło, chyba nie trzeba mówic że było to Nothing Else Matters - no bo w końcu nic się nie liczyło. Ale się trochę mylił - miał mały problem, bo przyjechała jego była partnerka - Bananica. Darła się gorzej niż Bruce Dickinson na koncercie, na którym rozwalił szklankę głosem. Nie trzeba chyba mówić o co jej chodziło - nie zaprosił ją na to metal-party. O dziecku nie wiedziała - ale chyba ją to zbyt nie obchodziło, bo była ponownie w ciąży. Z jej darcia Banan zdołał również wywnioskować, że Bananica widziała jego filmy i była zszokowana jego popularnością.
Po chwili zrobiło się strasznie tłoczno. Okazało się że zjechało się kilkunastu jutuberów, bo ktoś wymyślił w tym miejscu mitup. Byli trochę zawiedzeni, że ominęła ich impreza, ale zbytnio się tym nie przejęli - ktoś wziął boomboxa i włączył znowu jakiś metal. Ktoś inny przywiózł na przyczepie trunki i bawili się do rana - następnego poniedziałku tygodnia. A była to niedziela. Tym razem policji i innych służb bezpieczeństwa nie było, bo jeszcze nie zdążyli ogarnąć się po ostatnim melanżu. 
Nie trzeba mówić chyba co stało się później. 
O tej imprezie dowiedział się cały świat. Po kilku godzinach postanowili przyjechać Rolling Stonesi. Przywieźli ze sobą kilka wagonów wódki, które dostali dużo lat wcześniej w Polsce i jeszcze nie zdążyli tego wypić. Każdy zaczął się częstować po butelce po 2L. Stonesi sobie śpiewali na scenie i każdy poczuł się jakby był w latach 70 albo 80. Mimo, że gotary głośno grały, a Mick darł się na całe gardło i tak najbardziejj było słychać Bananicę :)
Po kilku dniach impreza się skończyła. 
Straty były okropne. No ale na szczęście nie było żadnych stratach w ludziach. :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 15

Tego dnia pan Banan i jego synek nadal plażowali. Zadowoleni z życia i wakacji pochłaniali kolejne lody z automatu i polewali się morską wodą z butelki. Niby wszystko ładnie, pięknie, ale zaraz miała zdarzyć się tragedia życia...
Pusty dotąd zbiornik wodny zapełnił się dziwnymi garbami, które krążyły i krążyły. Ratownicy podnieśli alarm, ludzie pozostali na plaży natychmiast się wynieśli. Banan uznał, że nic mu nie grozi na lądzie - i dobrze - więc został. Opalał się nadal (miał już troszkę brązową skórkę). Pizang robił babki z piasku, a następnie planował postawić bananowy zamek, bo przed chwilą okradł gościa sprzedającego właśnie te owoce.
- Ach... piękne wakacje - powiedział Pan Banan i poszedł po drinka.
Młody został sam. Bardzo się cieszył z tego powodu. Mógł robić co chce. Obsypał ręcznik ojca piaskiem, zrobił kupę do koszyka piknikowego, wysmarkał się w zapasowe slipki opiekuna. Biegał w te i we tę. W końcu wpadł na pomysł popływać. Woda tak pięknie falowała... była czysta, pusta, nikogo i niczego na horyzoncie. Trzeba korzystać!
Pobiegł na pobliski pomost, aby skoczyć z niego wprost do wody. Zrobił to. Lot był przyjemny, ale nie na długo... Gdy się obrócił dostrzegł rekina płynącego w jego stronę. Bananek nie potrafił dobrze pływać, nie mógł się ruszyć. Ogromna ryba podpłynęła do niego i zaczęła go rozszarpywać. Żółtawy miąższ zaczął wypływać na powierzchnię.
Pan Banan wrócił w tym czasie na miejsce. Bardzo zdenerwował się na synka, kiedy zobaczył co narobił. Chciał dać mu niezły wpierdol za to wszystko, dlatego zaczął go wypatrywać. Nigdzie go nie było... Poszedł na wieże ratownika, wziął lornetkę i... dostrzegł coś dziwnego na powierzchni wody... Ostatni raz widział to w sklepie spożywczym jak dziecko sprzedawcy rozgniatało banana w misce z wodą. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to jest Pizang! A raczej... że go już nie ma.
Szybko pobiegł w tamtą stronę zdzierając sobie przy tym skórkę. Bardzo się poobijał. Kiedy w błyskawicznym tempie przybył na miejsce dostrzegł resztki swojego dziecka. Tak, był pewien, że to one. Nadal krążyła nad nimi rekin. Banan począł krzyczeć, wołać o pomoc. Niestety nikt go nie usłyszał, a on sam nic nie mógł zrobić.
Jego syna już nie ma...

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 14

Spakowali i pognali, ale niestety nie obejrzeli przed wyjazdem pogody. Zarąbali jakiegoś starego fiata bez klimy i niestety podróż nie była fajna. Jechali autostradą, której tak nie można było nazwać, bo wyglądało to jak asfaltowa rzeka - temperatura powietrza - 39" C, temperatura w samochodzie - 45"C a temperatura asfaltu grubo przekroczyła 50"C. Cóż miał Banan robić? W pewnym momencie się zorientował, że wcale nie jechali - oni płynęli. Jak by to powiedzieć - taka sytuacja. Bananowi to się nie spodobało i postanowił zjechać z autostrady, ale niestety nie udało mu się, bo samochód, cały zapakowany walizkami zatapiał się w asfalcie. 
- nie rozumiem co za baran postawił tutaj znaki z ograniczeniem do 110 km/h. przecież ja nawet 0 nie jadę - powiedział Banan do swojego synka.
- zero jadłem - powtórzył synek. Jest lekko głupi i za bardzo nie umie gadać dlatego tylko na to go było stać. 
Po 5 godzinach pływania dotarli do jakiegoś zalewu. Ale niestety sie tam nie zasiedzieli, bo wszystkie, nawet najbardziej odległe kawałki plaży, były zaludnione. - a może by tak strzelić jakąś porządną kupę i wtedy wszyscy się wyniosą? - pomyślał pan Banan. 
- taaakkk!!! - krzyknął synek jakby czytał w myślach ojca. Ale niestety to - tak! - było potwierdzeniem całkiem czegoś innego. Jakaś baba spytała się czy mają papier toaletowy. Nie wiem skąd mi to przyszło do łba. Pan Banan odpowiedział, że nie nosi czegoś takiego przy sobie i postanowił porządnie pierdnąć wczorajszą grochówką. Chyba każdy może się domyślić, że wszyscy plażowicze w sekundę zniknęli z plaży, a Banan i jego syn mogli spokojnie korzystać z urlopu. Cała plaża była ich, bo codziennie jedli "wczorajszą" grochówkę. Jak wiadomo - każdy bał się do nich zbliżyć, a w gminie w której byli ogłoszono 2 stopień zagrożenia zaczadzenia się. W okręgu 10 km nie było żadnej istoty ludzkiej oprócz Banana i synka. 
- ah jak ja nie rozumiem tych ludzi - powiedział Banan - takie gorąco a oni nawet nie przyjdą na wolną plaże chociaż żeby nogi zmoczyć. 
- gugu - dodał synek.

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 13

Nadeszły wakacje. Pan Banan postanowił zabrać swojego synka nad morze. Była ciepła i piękna pogoda, więc trzeba było korzystać. Z racji tego, że banan nie miał samochodu postanowił pójść do salonu z fiatami (którego miał być pracownikiem) i coś zajebać. Kiedy było już ciemno, ubrał się na czarno i wyszedł z domu, wcześniej usypiając dziecko. Księżyc tej nocy schował się za chmurami i było naprawdę ciemno - jak w dupie u murzyna. Szedł tym samym, brudnym chodnikiem. Uważał, żeby w nic nie wdepnąć, bo tutaj bardzo często się mu to zdarza.
- Ech, kary tych ludzi nie obchodzą - wyszeptał zdenerwowany myśląc o słodkich pieskach srających gdzie popadnie. A ich właściciele - nic na to.
Jest już na miejscu. W środku pusto, nikt nie pilnuje. Banan po prostu idzie do drzwi, wyjmuje z kieszeni kurtki klucze od salonu, które przypadkiem wpadły mu w łapki, gdy rozmawiał z szefem. Przypadkiem. Użył ich. Nie wiedział, że w salonie są alarmy, ale o dziwo wszystkie ominął. Po pierwsze był szczupły, po drugie był bananem, po trzecie zawsze ma farta. Nie myśląc o konsekwencjach zapalił światło. Cały salon rozpromienił się, a  oczom banana ukazały się piękne, nowe modele fiatów. Wybrał czarnego Linę, bo tylko w nim były kluczyki. Wyjechał z salonu rozbijając szybę. Dopiero wtedy uruchomiły się alarmy, ale te hałasy wcale nie ruszyły Panem Bananem. Wrócił do domu, zaparkował samochód w garażu i po porostu poszedł spać.
Następnego dnia w telewizji lokalnej aż huczało o wczorajszej kradzieży. Banan pakował wówczas siebie i swojego synka.
- Te wakacje trzeba jakoś przeżyć - powiedział do dziecka, które bardzo się cieszyło na wyjazd.
Zamknęli walizkę, wpakowali się do auta i wio.  

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 12

Tak więc Banan i syn jeździli po telewizjach i radiach i opowiadali jak to syn walczył z inwazją hamburgerów. Mimo iż dzieciak nie umiał gadać, co chwilę wtrącał jakies - gugu ... łiiii... albo po prostu beczał.. jak to na małe dzieci - nawet bananiątka - przystało.
Po kilku tygodniach takich jazd w końcu jakiś reżyser filmowy postanowił nakręcić o tym film - jak można sie domyśleć Amerykanin, bo tylko Amerykanie kręcą takie głupie filmy o apokalipsie.
Dni spędzone na zdjęciach były bardzo męczące - bardziej dla Pana Banana niż dla bananiątka. Nie za bardzo można zrozumieć, czym tak bardzo się męczył, jak tylko leżał gdzieś i spał.
W końcu zdjęcia do filmu się zakończyły, a film okazał się kompletną klapą. Banany się zbytnio tym nie przejęły. Postanowiły znowu odwiedzać radia i telewizje tyle, że teraz nie były juz tak ciepło przyjmowane. Postanowiły więc, żeby zaszyć się gdzieś na jakimś zadupiu - postanowili na Amerykę i Hollywood Hills - tam nikt ich nie mógłby znaleźć. Niestety bardzo sie mylili. Jak tylko wychodzili z domu, każdy się pytał o hamburgery i tak dalej. Pan Banan w końcu się wkurwił i wykrzyknął do nich:
- LUDZIE KURWA! Skończcie już z tymi hamburgerami. Mam je głęboko w mojej żółtej czarnej dupie. Było minęło i przestańcie już o tym gadać. Dziękuję, Spierdalać ode mnie i mojego syna.
Po takiej wypowiedzi został ukarany karą grzywny, za masowe przeklinanie w miejscu publicznym. No niestety tak to już jest. Nawet Banany musza przestrzegać prawa.
Tak im mijały jakoś dnie. Spokojnie sobie żyli, aż nie pojawiła się Bananica i nie chciała dzieciaka. Ale z nią też sobie poradził. Sprawa skończyła się dla niego jeszcze większą karą grzywny i rozprawą w sądzie, ale tym również się zbytnio nie przejął.

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 11

A tym czasem inwazja trwała. Omijała tylko dom Pana Banana, bo zabójcze dziecko czyhało... Lecz szlachetny partner Banana nie mógł patrzeć na krzywdę innych. Gdy nadeszła noc zabrał Pizanga na zewnątrz i nakazał mu, aby pozbył się wszystkich hamburgerów. Sam uciekł gdzie pieprz rośnie. Mały bardzo się przestraszył i zaczął płakać. Niby ktoś mógł go porwać, ale z drugiej strony nic mu się nie mogło stać z powodu inwazji bułek z mięsem, które teraz są największym zmartwieniem. Na szczęście zgłodniał i dorwał się do uciekających od niego hamburgerów.
Rano
Pan Banan wstał o 10. Rozejrzał się i spokojnie poszedł do pokoju  dziecka. Ale gdy do niego wszedł okazało się, że młodego nie ma! Wpadł w panikę i zaczął szukać swego nędznego partnera, lecz jego także nie było. Zauważył, że drzwi przez całą noc nie były zamknięte na klucz, a przecież to robił wieczorem.
- Dziwne... - pomyślał.
Wrzucił na siebie kurtkę, gdyż trochę padało i poszedł śladami, które zauważył po wyjściu. Był pewien, że to rzygi jego synka. W końcu to on karmił go kluskami z makaronem dzień przed zniknięciem. Podniósł oczy i... nie było hamburgerów! Ziemia uratowana! Tak w ogóle to nikogo nie było. Gdzie Pizang!
- Kochany synku, gdzie jesteś?! - rozpaczał.
Wtem rozległo się głośnie pierdzenie za pobliskim dębem. Pan Banan pewien, że ktoś mu pomoże w poszukiwaniu, szybko pobiegł w tamtą stronę. I kogo ujrzał? Swojego małego synka z wymazanym ryjem i ogromnym brzuchalem.
- Dziecko, co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś w domu?
Mały swoim językiem wszystko wytłumaczył. Wściekły Banan wiedział, że dla jego okrutnego partnera nie ma miejsca w jego domu. Wziął małego w żółte ręce i zaczął zmierzać w kierunku domu, gdy nagle ktoś zatrzymał go. Była to dziennikarka z kamerzystą.
- Witam! Czy pański syn mógłby udzielić naszej telewizji Polsat - zawsze pierwsze na miejscu zdarzenia - wywiadu. To zadziwiające, że dziecko uratowało świat przed hamburgerową zagładą.
Pan Banan Bardzo się zdziwił. To dzięki jego dziecku nikomu nic już nie grozi! Jasne! Zgodził się. Od tej pory Ojciec i syn jeździli po telewizjach i różnych miejscowościach, aby opowiadać o tym niezwykłym wyczynie.
A partner?
- Niech spierdala i zabiera swoje brudne gacie z mojej pralki.

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 10

ciąg dalszy następuje
Hamburgery bardzo bały się zmutowanego dziecka pana Banana. Po chwili do domu wparowała żona Banana. Wpadła z jakimś gościem, co był jakimś szalonym naukowcem. Zaczęła się pytać co się stało w całym mieście, że tyle hamburgerów wszędzie jest i dlaczego daje te fastfoody dziecku. Banan się bronił:
- to nie ja! to nie jest moja wina! On sam zaczął to jeść.
- Nie twoja wina, tak? To kogo? Może wina Tuska?
- A tak! Ostatnio byłem z nim na winie.
Oczywiście Banan skłamał, że bym z Prezesem Ministrów na trunku, bo Donald się go bał - tak jak hamburgery dziecka. Taka sytuacja...

Nadszedł kolejny dzień. Dziecko się obudziło około godziny 7 rano i od razu włączyło TV. Latało po kanałach - chyba wiadomo jak... nakurwiało w pilot byle jak no bo to w końcu dziecko - w końcu znalazło bajki Disneya - leciały Kacze Opowieści - i piosenka na początku - oto kaczor nasz! na na na na na na odo Donald nasz na na na na na na ... i nie pierwszy to i nie pierwszy to już raz... w tym momencie Bananowi przypomniała się wycieczka do Jarosławia. Pamiętał jak przy okazji wpadł na Woodstock w Kostrzynie nad Odrą. Bardzo mu się tam podobało - najbardziej pokochał kąpiele w błocie - w końcu mógł się porządnie wyczyścić. No ale idźmy dalej.
TV było włączone na fula dlatego dziecko obudziło i Banana i jego Bananicę. Wstali poszli razem do łazienki, później razem do kuchni na kawę, aż w końcu razem do salonu aby posiedzieć z dzieckiem. Zastanawiali się dlaczego cały czas chodzą razem - okazało się, że ten głupi naukowiec jakoś ich pomutował i nie mogli się swobodnie ruszać - czyli zahipnotyzował ich i wmówił, że są połączeni tajemniczą liną i nie mogą się od siebie odłączyć. Banany takie nie mądre dwa uwierzyły. I chodziły wszędzie razem, a bachor się z nich nabijał, bo nic nie rozumiał. 
Oboje zachowywali się jak jacyś głupcy. Banan najadł się zbyt dużo śniadania i poszedł do kibla. Musiał się porządnie wypróżnić. Żona mało co nie zaczęła wąchać kwiatków od spodu z tego smrodu, no ale jakoś udało się jej wyjść z tego bez szwanku. 
I tak jakoś im minął cały dzień - na chodzeniu wszędzie razem, i na oglądaniu Kaczych Opowieści...

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 9

Inwazja hamburgerów! Wszędzie hamburgery! Tylko hamburgery. Pan Bana uciekał ile sił w skórce. Banaiątko jest z jego partnerem, a on spierdala, bo jest inwazja hamburgerów! Na ulicach, sklepach i restauracjach Mcdonalda panika. Zewsząd sypią się hamburgery. Duże, małe, spalone... Wszystkie! Banan od bardzo dawna nie czuł takiego strachu. Chciał jak najszybciej poczuć się bezpiecznie. Uciekał i uciekał, ale z każdego okna, śmietnika, kanału wychodziły hamburgery! Skakały na ludzi, zwierzęta... banany i wchodziły im do buzi. Wrzeszczały i złośliwie się śmiały. Całe miasta były opanowywane przez bułki z mięchem. Nawet w kiblu nie było bezpiecznego schronienia. Media szalały, władze panikowały. Nie wiadomo było, co robić. Świat nie był przygotowany na taką zagładę. Kto by przypuszczał, że zmutowane hamburgery mogą zniszczyć Ziemię, a potem... cały wszechświat! Wydołowało się, że już nie ma ratunku. Hamburgery pchały się to układu pokarmowego. Jeden za drugim. Wchodziły aż nie było miejsca w żołądku. Upychały się jak tylko mogły, by potem... żołądek pękł, a z brzucha wylały się flaki. Tak, ten widok Pana Banana przerażał. Lecz nie tylko jego, bo wszystkich wokół. Nawet małe myszki musiały ginąc w taki okrutny sposób.  Aby jak najdłużej przytrzymać się przy życiu Bana wszedł na ogromnego dęba w parku. Musiał się też zorientować gdzie jest, ponieważ wszystkie ulice były zalane ketchupem i musztardą, po których ślizgały się hamburgery. Rozejrzał się... Tak! Jest blisko domu. Wystarczy tylko poskakać po drzewach, a potem wpaść przez komin wprost do kominka. Był pewien, że jego dziecko żyje. Pal licho tego drugiego brzydala. Teraz najważniejszy był Pizang.
- Jeszcze 3, 2, 1 i chop! - wskoczył do komina, aby wpaść przez brudny komin do domu.
- Tato! - krzyknął mały z wypchną hamburgerami buzią.
- Nie! - krzyknął wtedy młody ojciec, myślący, że jego dziecko też zginie.
Ale Pizang sam wsadzał sobie do buzi hamburgery. One się go bały. Zjadał je. te, które w jakiś sposób dostały się do domy Pana Banana już nie miały szans. Bananek wkładał jednego, a potem wysrywał, co nie potrzebne.  Miał bardzo pojemny brzuszek. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że ratuje życie ojca (i tyje w oczach). Niestety.... inni ginęli i to licznie...
cdn

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 8

Podczas pierwszego koncertu było spoko. Banan wszedł na scenę, ale za chwilę z niej zszedł, aby zapytać się jakiegoś gównego kierownika, dlaczego między nim, a ludzmi jest siatka. Nie uzyskał odpowiedzi, ale dowiedział sie o tym za parę minut. Ale o tym za chwilę. Tak więc zaczął śpiewać pierwszą "piosenkę", ale mu nie wychodziła. Tak samo jak 14 następnych. No to w końcu ludzie zaczęli w niego rzucać butelkami z piwem i baz, pomidorami i innym gównem. Ktos nawet rzucił butelkę z moczem. W końcu Banan się wkurwił i krzyknął do nich - jak jakiś metal - a pierdolcie się chuje jebane. Banan ma zawsze dużo kieszeni, kocha Slasha, a w tych kieszeniach ma duuużo kaset ze sklepów - nie zapłacił na nie*. Sięgnął do jednej z kieszeni i wypadła mu akurat piracka płyta z napisem - jakieś wilki - okazało sie że było toNightwish - 7 Days to the Wolves i puścił im to z playbacka. W tamtej chwili ludzie znormalnieli.
tamtej nocy wracając do domu, pomyślał, że jego syn - o ile syn to jest - zostanie metalem. A więc zabrał go z domu i przetransportował go do opuszczonej fabryki przetworu metali ciężkich i lekkich i wwalił go do jakiegoś pojemnika - akurat było tak trochę metalu, który był jeszcze napromieniowany aktywnie. No ale skąd Banan miał to wiedzieć. Jak wrócili do domu żona dziwka się zdziwiła co on mu zrobił. Oczywiście po drodze wstąpił na złomowisko czyli - do Galerii Handlowej dla Metali. Nakupił mu pełno koszulek, miniglanów, bodów, pieszczochów, maskotek i wszystkiego co prawdziwy metal potrzebuje ;P
I tak mu właśnie minął dzień i noc ;D



*Slash dużo kradł

wtorek, 11 czerwca 2013

Rozdział 7

Ucałował swoją babę z burdla i uznał, że nie umyła zębów. Poza tym jebało od niej jak z obory. Uznał, że szukanie baby w burdelu jest do dupy i ogólnie to go te dziwki nie kręcą... Idąc przed siebie i rozglądając się na boki zobaczył kogoś z długimi włosami. Stał tyłem. Myślał, że to kobieta. Jak się po tem okazałao był to mężczyzna. Albo i nie - obojnak. Ale jaki!  Od razu wiedział:
- Zostanę gejem! albo lesbijką! - i ucałował swojego partnera. 
Na domiar szczęścia on też był gejem i lesbijką. I tak się zakochali. Od tamtego dnia zaczęło się chodzenie za rękę na spacerki z wózeczkiem. Dziwnie to wyglądało, lecz nic nie mogło przeszkodzić ich miłości. Nawet to gówno sąsiadki przed ich domem. 
A kariera księdza poszła się jebać. Z tym kadzidłem to była afera... ale rozgłos był, jak Banan chciał. Ale i tak chodził z flaszką wina mszalnego. Dolewał sobie do herbatki. A swojego bananka karmił mlekiem baonowym. Za to partner obojnak jadł sałatę jak królik, bo nic innego nie było. Śpiewali czasem wieczorami piosenki. Pan Banan nie wiedział, że umie grać na gitarze! I tak oto pewnego takiego samego dnia zobaczył ich dyrektor wytwórni płytowej "KIJ WAM W OKO". Spodobały mu się piosenki o tym jak banan  rzyga przez okno i wpada do kibla. Od razu zaprosił całą trójkę do współpracy. Zaczęło się... nagrywanie płyty i słuchanie płaczu Pizanga (robił za podkład). Pierwsza płyta wyszła zaraz po dwóch dniach nagrywania i nosiła tytuł "Banan wam w dupę". Podczas pierwszego koncertu...
cdn :P

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 6

Kolejnego dziecka nie począł, ale przez głowę przeszła mu pewna myśl - czas mieć babę. Postanowił zrealizować tą myśl i poszedł jej szukać - a kto zgadnie gdzie? - do burdelu. Tam przecież są najlepsze Bananiny i uznał, że jest to najprzyjemniejsze do szukania miejsce. Siedział tam cały dzień, chodził do odizolowanych pokoi z Bananinami (miał przez to zajebiście wielki rachunek do zapłacenia) ale żadna nie nadawała się na matkę - wszystkie chciały mu na kolanach siedzieć. No to nic to nic. Niestety. Następnym punktem poszukiwania okazała się - plebania - ale nie tam gdzie ksiądz - tam gdzie siostry zakonne. Wszedł do nich do domu, a one od radu go ugościły - ulla la spoko babci - pomyślał. Dały mu jeść, pić a po tym zapytał każdej z nich, czy nie chciała by zostać matka jego syna - wszystkie sie oburzyły ... (wystraszone pingwiny) i za chwilę zawołały księdza - ten przybiegł od razu. Hehe chyba wiadomo dlaczego tak szybko się zjawił. Ksiądz dał mu szybko do zrozumienia, że tam nie znajdzie sobie baby i jebnął mu w mordę ... Banana to zabolało i wyszedł od sióstr zakonnych. Postanowił poszukać żony w jeszcze jednym miejscu - zdziwił się dlaczego ksiądz w sobotę o godzinie 14 idzie mszę odprawiać. Poszedł z nim - jakaś baba się go zapytała, czy ma zaproszenie, a on że taka jedna dziewczyna w białej sukience i welonie jak był w burdelu powiedziała, że maja się spotkać przy kościele, ale jej sukienka wyglądała jakby miała nieco więcej materiału niż wcześniej - ale co mu tam - znalazł babe. Ale zanim ją uściskał i wycałował musiał przywalić jakiemuś gościowi w garniaku który był ubrany inaczej niz 7 takich samych pojebów - chyba się w takim samym sklepie zaopatrzyli - pomyślał Banan. 
Ucałował swoją babę z burdla i ...
cdn

środa, 29 maja 2013

Rozdział 5

Nazwał go Pizang*. Jest mały i zielony. Śmierdzi, bo się zesrał.
- Wręcz ohydztwo - pomyślał Banan.
Nie mógł pojąć tego jak zaszedł w ciążę. Musiał być pijany, albo naćpany po mszy. Nie pozostało mu nic innego jak wychować Pizanga. Tak, to chłopiec. Schodziła mu skórka, więc zaniepokojony opiekun zabrał swoje dziecko do lekarza.
Wchodzą do gabinetu lekarskiego, lekarz nieco zdziwiony wyglądem pacjentów pyta, spoglądając na Pana Banana:
- Kim jesteś? 
Na to ojciec odpowiada:
- To ja, baba. Tylko się tak przebrałam. 
Lekarz wszystko zrozumiał, wiedział o kogo chodzi. Przepadał małego banana i polecił mu przywiązanie się do drzewa do góry dupą i wiszenie aż zżółknieje.
W powrocie do domu mały banan bardzo wymiotował. Raz nawet obrzygał staruszkę, która zbierała z nierównego trawniki kupkę swojego pieska. Nie ma co  ukrywać, że była bardzo niezadowolona i zaczęła gonić małego. Ten, mały i bezradny począł uciekać. Ojciec ruszył w pościg za staruszką, bowiem odezwał się w nim instynkt macierzyński i zrozumiał, że musi bronić swojego dziecka. Kiedy dogonił kobietę w pomarańczowym moherze z całej siły kopnął ją w zad. Poleciała w chuj daleko! Aż nie było jej widać. Banan podniósł swojego płaczącego synka i zabrał go do domu. Uciszał go grzechotkami w kształcie penisa, pałkami... (ogólnie przedmiotami z seks shopu). Małemu spodobało się i w końcu zasnął. 
Pan Banan, znużony i nie mający już ochoty na nic, usiadł na fotelu rozmyślając, co począć. Może kolejne dziecko?


*inna nazwa banana zwyczajnego

Rozdział 4

Pan Banan miał pracę jako ksiądz, ale iż zaszedł w ciążę - banany są odmienno płciowe - wywalili go z kościoła.
- Niech to szlag ! - wydarł się w samochodzie jak tylko poszedł z plebani. Siedział w swoim najnowszym Lamburgini, na które było go stać, no bo był księdzem. Zdał sobie wtedy sprawę, że będzie musiał albo poszukać równie dobrze płatnej pracy jak ta, albo oddać kochane Lamburgini - to było nie do pomyślenia, że nie będzie juz mógł panienek wyrywać na taką brykę. 
Mijały sekundy, a on nadal nie wiedział co zrobić. Pomyślał ponownie i wymyślił, że skoro juz nie będzie księdzem, nie będzie miał dużo kasy, jest w ciąży musi ostatni raz rozwinąć prędkość cudeńka i pojechał gdzieś. 
Jechał, jechał, jechał, a radary fotki mu cykały - bo na 100 metrowym odcinku trasy było 20 radarów. Ale to nic dziwnego w Polsce. Iż auto było zarejestrowane na kurię, nie przejmował się niczym, a przez ten odcinek jechał 19 razy. Wiedział, że parafianie będą bulić z własnej kieszeni, a nie on, więc co się będzie martwił.
Wieczorem o godzinie wieczornej, wrócił do domu - na piechotę, bo Lamburgini oddał proboszczowi - jak mu kazano, tak uczynił. Usiadł przed telewizorem, który mu skradziono i jadł kanapkę. Nagle poczuł ból brzucha:
- Co jest kurwa? Rodzę czy co? - okazało się, że urodził małe bananiątko, które miało na imię... 

ĆDN. 
Resztę dowiecie się, w następnym rozdziale :)
skończyła mi się wena

niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 3

Tego dnia Pan Banan odprawiał mszę bredząc bez sensu, aby tylko było kazanie.


Tak naprawdę to go zajebał Natankowi, bo tak o nim głośno było. Też tak chciał. Jenak nie rozeszło się z hukiem, więc posłuchał szatana i dosypał do wody święconej i kadzidła marihuany.
Ludzie powoli schodzili się na mszę. Cisza. Wszyscy klękają, siadają, coś szepczą. Banan próbuje już trzecią butelkę wina mszalnego aż tu nagle po kościele rozlega się dziki śmiech wszyscy są szczęśliwi i robią fale przez cały kościół.
Od tej pory ludzie tłumami schodzili się na msze księdza Banana. Tym razem dodał do wody wódki (znaczy odwrotnie). Po mszy na stole zobaczył list:

Drogi Bracie, następnym razem dodaj kropelki wódki do wody, a nie kropelki wody do wódki. A teraz słuchaj i zapamiętaj:
- Msza trwa godzinę, a nie dwie połówki po 45 minut;
- Jest 10 przykazań, a nie 12;
- Jest 12 apostołów, a nie 10;
- Krzyż trzeba nazwać po imieniu, a nie to "duże T";
- Jezusa ukrzyżowali, a nie zajebali i to Żydzi, a nie Indianie;
- Nie wolno na Judasza mówić "ten skurwysyn";
- Ci co zgrzeszyli idą do piekła, a nie w pizdu;
- Inicjatywa, aby ludzie klaskali była imponująca, ale tańczyć makarenę i robić pociąg to przesada;
- Opłatki są dla wiernych, a nie jako deser do wina;
- Kain nie ciągnął kabla, tylko zabił Abla;
- Na początku mówi się "Niech będzie pochwalony", a nie "kurwa mać";
- A na koniec mówi się "Bóg zapłać", a nie "ciao";
- Po zakończeniu kazania schodzi się z ambony po schodach, a nie zjeżdża po poręczy.
- Ten obok w "czerwonej sukni", to nie był transwestyta. To byłem ja, Biskup.
Amen!


Banan jeszcze do końca nie otrzeźwiały czytał list robiąc dziwne miny i chwiejąc się.Nagle zachciało mu się do łazienki. Po załatwieniu sprawy zauważył, że nie ma papieru. Oczywiście zamiast niego użył listu od biskupa.
Szatan coraz bardziej władał Bananem. Zamiast "Ave Maryja" organista miał rozkaz grać "The Number Of The Beast". Niesłychanie szybko rozeszło się to po Polsce. Ludzie ze wszystkich zakątków kraju zjeżdżali się, aby zobaczyć czy tak dzieje się naprawdę. Przyniosło to ks. Bananowi niesłychaną sławę. Chociaż trudno było o nim już powiedzieć, że jest księdzem.
Kilkakrotnie zwoływano zebrania o wydalenie ks. Banana ze stanowiska, ale ludzie dzielnie go bronili. Niczym gruba baba swojego hamburgera. Nic jej go nie zabierze! 
Do szczytu doszło, gdy sam papież odwiedził kościół ks. Banana... 

 ~ | ~ 

Nie mam weny (chciałam napisać wanny), więc w opowiadaniu wykorzystałam fragment ze stronki tja.pl :)

poniedziałek, 20 maja 2013

Rozdział 2

Brzoza zaraz za moim oknem się chyba przewali, bo wieje tak, że hoho. 

Kolejny dzień Banan szuka pracy. Jest już bardzo zdesperowany, no bo okradli go w mieszkaniu chcieli zabrać tv, a on nie ma pracy. Jak rzucał na ulicy komórkami po ludziach ktoś z Nokia corp. sp. ZOO albo SA zaprosili go do tego aby testował nowe, najnowsze Nokie. Przyszedł do prezesa, a ten mu mówi, żeby niego walnął. No to zrobił zamach, okropelnie wielki zamach, i z ca lej pety rzucił Nokią. Prezes sie wystraszył, i energicznych ruchem wstał. Iż chciał pokazać, że jest bardzo bogaty i na wszystko go stać miał swoje biuro na samej górze drapacza chmur, a biurko ma przy oknie. Szybko cofnął się do tyłu i wraz ze swoją ukochaną Nokią wypadł z najwyższego piętra. Banan nie wiedział co robić. Szybko poleciał za nim na dół* i na szczęście nie zdążył go złapać. Wszyscy pracownicy firmy się ucieszyli - ale jak juz wbiegli do budynku bo jakby to zrobili na zewnątrz budynku to by ludzie zaczęli coś podejrzewać. Banan nie wiedział kompletnie o co chodzi. Po chwili przyjechała policja, która takrze ucieszyła się na wieść o śmierci tego gościa, bo okazało się, że był to najbogatszy, najgrubszy i najbardziej pojebany mieszkaniec miasta - niemiec. Banan znowu nie wiedział o co chodzi. Wszyscy się cieszyli - a najbardziej proboszcz, bo na pogrzeb dużo zarobi kaski. No, bo każdy że niby kochał gościa, uwielbiał i szanował <w rzeczywistości tak nie było>. Tak więc Banan nadal nie wie o co chodzi. Okazało sie że Banan w końcu znalazł pracę - został prezesem Nokia Corp. ZOO SA czy jakoś tak. Każdy się cieszył i wyszły nawet nowe modele Nokii - BaNokie. Każdy je kochał, a Banan był bardzo uczciwy i został księdzem, bo każdy uznał, że on najbardziej sie nadaje - w BaNoki zarabiał dużo i ludzie nie musieli dawać na tace, sprzątać kościoła bo była najlepsze w mieście firma sprzątająca i takie tam.
Życzcie powodzenia Bananowi w BaNokii i miejcie nadzieję, że Kath nie zrobi mu krzywdy i nie wywali go z tejże świetnej posady.


* Tak jak Boczek w jakimś odcinku Świat Wg. Kiepskich, jak Ferdek wywalał tv z okna.
Bóg z Wami.
Amen

wtorek, 14 maja 2013

Rozdział 1

Pan Banan ociężale zgramolił się z łóżka. Była już 10, a on zapomniał o tym, że musi wstać wcześniej, ponieważ czeka go rozmowa o pracę. Bardzo chciał załapać się na polerowanie szyb w pobliskim salonie Fiata, ale pomyślał, że nie najlepiej wypadnie spóźniając się na tą ważną rozmowę, której nie uważał za ważną. Przeklął kilka razy przecierając w pośpiechu swoją skórkę. A czas płynął...
Z domu wyszedł luzackim krokiem. Dumnie stąpając po brudnym chodniku, wdepnął w gówno zrobione przez psa sąsiadki.
- No ja pierdole! Jeszcze tego brakowało, żeby mi spod pachy śmierdziało - powiedział czując obrzydliwy zapach.
Powąchał się kilka razy i ignorując problem ruszył dalej. Swoją pewnością siebie (i zapachem) przyciągał muszki od których próbował się odganiać, wymachując tyłkiem jak motyl. Obracając się co chwila i energicznie rzucając dotarł do celu. Jak bączek upadł przed stopami pracodawcy. Jeszcze przez chwilę się rzucał jak gdyby oblał się zimnym moczem. W tym momencie zadzwonił Sony Ericcson pana Wacka.
- Tak, witam - odebrał. - Nie, nie przyszedł, serdecznie zapraszam.
Spojrzał haniebnym wzrokiem na banana i odszedł. Pan Banan nie mogąc się podnieść, poturlał się po ulicy. Po takim wyświdrowaniu mózgu i doprowadzeniu się do stanu rzygalności zrozumiał, że pracy w "Fiat Wacek" nie dostanie (ciągle myślał, że chodzi o "Fiut Wacek"). Mówi się trudno. Podniósł się ledwo, a z jego skórki wyleciała stara Nokia, którą dostał od chrzestnego banana z okazji bez okazji.
- Jeszcze cała? - Zdziwił się.
I zaczął nią rzucać o przechodniów. W końcu trafił jakiegoś gogusia w łeb. Upadł on na ziemie. Banan podszedł do niego i uważnie mu się przyglądał.
- To ty chuju przechodziłeś koło mojego domu! - Rzekł zdenerwowany. - Już nigdy mam cie nie wiedzieć w oknie.
Kopnął go na koniec w krocze. Sprawca (przechodzenia koło domu) poturlał się wprost na oddającego mocz kundelka. Co się stał nie trzeba tłumaczyć.
Na takim wesołym rzucaniu ludziom pod nogi starej cegły Pan Banan spędził cały dzień. Wrócił około 21 do domu i od razu położył się do łóżka.
Tak spałby do rana gdyby nie... złodziej! Po domu rozległo się ciche stąpnie po ziemi, głośny oddech i poruszająca się ciemna postać. Pan Banan przebudził się. Chwycił to, co miał po ręką (Nokię) i obserwował z ukrycia złodzieja. Dobierał się do telewizora. Wziął go w ręce i zaczął podążać w kierunku wyjścia. Banan zdenerwowany tym incydentem krzyknął:
- Zostaw go murzynie! 

poniedziałek, 13 maja 2013

Sucharzyste opowiadanie jako pierwszy post

Dawno, dawno temu... no właśnie i koniec.
A więc dawno, dawno temu (wczoraj) wydarzyła się rzecz straszna. A miała ona na imię takie, że nie wiadomo jakie. 
Dobra głupia jestem. Powagi.

Witam każdego, kto jakimś dziwnym cudem dotarł do tego bloga ( trzeba go będzie jakoś rozsławić).
Na sam początek, iz nie wiem co pisać - opiszę swój wczorajszy (fikcyjny) dzień.

Obudziłam sie o godzinie 6 rano, ale zasnęłam i o 8 postanowiłam wstać. Iż mój kochany pies zawsze śpi w moim pokoju, mało brakowało, a bym go zabiła. Nie - nie pierdzę w nocy i cichaczami by się zasmrodził - jak wstawałam bym go zgniotła bo się położył tam gdzie ja nogi stawiam po wstaniu czyli obok łóżka. Zjadłam śniadanie - iż zapewne jacyś moi przodkowie są Francuzami - był to usmażony na maśle ślimak (biedactwo) z żabą, która pięć minut wcześniej została rozjechana na drodze. Dziadek nie miał co robić więc ją zdrapał. Ubrałam sie i szybko skoczyłam do sklepu po banana. Później wzięłam psa na spacer ( dziwne bo nie ma smyczy, ani z łańcucha go się nie da odtegować ale mniejsza z tym). Iż jestem leniwa założyłam rolki i pojechałam z psem na drogę asfaltową - mało samochodów tam jeździ więc jakby jakaś suczka przylazła to chyba nic by mi sie nie stało - mam hamulce jakby co. Postanowiłam zdjąć rolki i bez butów ani niczego w samych skarpetach pospacerować nad rzekę - piesek lubi nad rzekę. Idąc, idąc, idąc szłam, a mój pies szedł ze mną. Później wróciłam do domu - zjadłam kolejnego banana - i położyłam się spać. Była około godzina 13 ale po tej żabie i ślimaku zajebiście byłam senna. Obudziłam sie około 20 i przypomniało mi się, że mam zadzwonić do nauczycielki i jej powiedzieć, że nie odrobiłam lekcji. Ale mi się nie chciało. Więc postanowiłam że nie zadzwonię. I nie zadzwoniłam. No bo jestem leniwa i mi się nie chciało. Usiadłam przed telewizorem i oglądałam zmutowany film nakręcony przez zmutowane jabłka, pomarańcze, cytryny i śliwki. Poczułam, że w kieszeni od spodni mam coś dziwnego - ale nie było to nic dziwnego - to była tylko skóka od banana, którego rano kupiłam. Kocham jeść banany  - no BO LICZY SIĘ BANAN. Taka to historia - nieprawdopodobna? , a jednak. I ludzie pamiętajcie, abyście jedli banany.