środa, 25 września 2013

Rozdział 18

Po wielu przeżyciach Banan postanowił się ustatkować. Partnerstwo z youtuba, wywiady i inne pierdoły zapewniały mu dużo kasy, ale jednak postanowił, że zacznie pracować jako ktoś inny - jako pierwsze przyszło mu do głowy zawodowa służba wojskowa. Owoce czasami są bezmyślne, dlatego od razu udał się do najbliższego oddziału wojskowego w okolicy. Powiedział, że chce służyć dla ojczyzny. Wpisał się i czekał na jakąś wiadomość. W pierwszy dzień tygodnia o godzinie 6 rano zadzwonił telefon - osoba dzwoniąca głośnym krzykiem powiedziała - pobudka pobudka pobudka! - to od razu zerwało Banana z łóżka. Dodał też, że Banan ma się stawić o 6:30 w miejscu gdzie był kilka dni wcześniej. 
Była to taka jakby "rozmowa kwalifikacyjna". Z tymże wyjątkiem, że "pracodawca" nie pytał o szkoły i inne dupy tylko co chwila się na niego wydzierał. Po około 15 minutach Banan został odesłany do domu po manatki. Jak wrócił rozkazano mu się stawić w kolejce po mundur. Wydający mundury miał mały problem ponieważ nie mieli bananowego rozmiaru. Ale na szczęście jakoś wepchali na niego XXL. Banana bardzo zaniepokoiło to, że ma aż taki wielki rozmiar, ale pocieszające było to, że codziennie o 5 będą biegać kilka km. 
Minęło kilka dni. Bananowi nawet dobrze się powodziło. Jedynym minusem było to, że mało ci nie ogłuchł przez kaprala - cały czas się na niego wydzierał. Owoc sądził, że bez powodu, ale tylko dlatego, że nigdy go nie rozumiał. 
Po tygodniu nadszedł nieszczęsny dla Banana dzień - nadanie broni. Przy zmagazynowaniu jej były małe usterki bo ktoś włożył do karabinu kilka pocisków. Kiedy Banan odbierał swoją broń, przez przypadek pociągnął za spust i wyrąbał dziurę w suficie. Co się stało? - oczywiście kapral znowu się darł. Banan w końcu zaczął się zastanawiać co ten bierze na gardło, że codziennie tyle się drze i głosu nie traci. 
Po dostaniu broni przyszedł czas na misję w terenie... nie trzeba chyba mówić dalej co się tam działo... Banan jak to Banan. Zbombardował las należący do wojska, ale nadal zastanawiał się nad tym lekiem na gardło...

czwartek, 5 września 2013

Rozdział 17

O tym, co działo się u Bana w domu trąbiono jeszcze przez jakiś miesiąc. Wszystko dokładnie opisywano i analizowano. Skąd nagle wzięło się tam tyle ludzi? Jak dowiedzieli się o nim Stonesi? Kim była dokładnie drąca się Bananica? Skąd nagle pojawiła się scena? I wiele, wiele innych... Nasz bohater ponownie udzielał wywiadów.
- Co skłoniło pana do zasłynięcia niczym?
- Gdzie pański partner?
- Miał pan dziecko. Gdzie ono teraz się znajduje?
- Oddał je pan do adopcji?
- Dlaczego?
- Czy ono jeszcze żyje?
Dopytywali się wścibscy dziennikarze. Banan posmutniał. Wymamrotał tylko pod nosem:
- A dajcie mi wy wszyscy święty spokój.
I odszedł. Kiedy wszystko ucichło powrócił do domu. Wyprawił skromny pogrzeb dla swojego synka, który stał się kolejnym obiektem do nagrywania, do telewizji.
- Ale skąd...? - zastanawiał się owoc.
Jak gdyby nigdy nic, bez żadnego zaproszenia do jego domu wparowali sąsiedzi. Podkręcili muzykę, zaczęli tańczyć i śpiewać. Zrobiło się naprawdę głośno. Banan nie wiedział co robić. Wszelkie jego rozkazy rozchodziły się bez echa. Tak na złą sprawę to nikt nie zwracał na niego uwagi. Każdy myślał, że jest to kolejna impreza. Ale on chciał zrobić tylko pogrzeb dla syna, nie kolejny melanż. Co chwila ktoś wyciągał go na parkiet i wlewał w niego litry wódki (jeszcze trochę zostało). Co minutę przychodzili nowi, przynosząc ciasta, ciasteczka - ogólnie jedzenie i picie. Po kilku głębszych Banan oddał się imprezowaniu. Nie zwracał uwagi na nic. Po prostu się dobrze bawił - można powiedzieć, że to była taka jego stypa.
 
Wszystko trwało 3 dni. Trwałoby dłużej gdyby nie pożar u sąsiada, który pochłonął większość pobliskich domów, w tym połowę "willi" Panka Banana. Był tym faktem załamany.  Brak pracy, rozstanie, śmierć, pożar - same nieszczęścia! Nie wiedział co robić - wygrzebywać się z życiowego dołka czy robić wszystko, co chce, a potem się zobaczy. Miał tylko nadzieję, że gorzej już nie będzie.