niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 13

Nadeszły wakacje. Pan Banan postanowił zabrać swojego synka nad morze. Była ciepła i piękna pogoda, więc trzeba było korzystać. Z racji tego, że banan nie miał samochodu postanowił pójść do salonu z fiatami (którego miał być pracownikiem) i coś zajebać. Kiedy było już ciemno, ubrał się na czarno i wyszedł z domu, wcześniej usypiając dziecko. Księżyc tej nocy schował się za chmurami i było naprawdę ciemno - jak w dupie u murzyna. Szedł tym samym, brudnym chodnikiem. Uważał, żeby w nic nie wdepnąć, bo tutaj bardzo często się mu to zdarza.
- Ech, kary tych ludzi nie obchodzą - wyszeptał zdenerwowany myśląc o słodkich pieskach srających gdzie popadnie. A ich właściciele - nic na to.
Jest już na miejscu. W środku pusto, nikt nie pilnuje. Banan po prostu idzie do drzwi, wyjmuje z kieszeni kurtki klucze od salonu, które przypadkiem wpadły mu w łapki, gdy rozmawiał z szefem. Przypadkiem. Użył ich. Nie wiedział, że w salonie są alarmy, ale o dziwo wszystkie ominął. Po pierwsze był szczupły, po drugie był bananem, po trzecie zawsze ma farta. Nie myśląc o konsekwencjach zapalił światło. Cały salon rozpromienił się, a  oczom banana ukazały się piękne, nowe modele fiatów. Wybrał czarnego Linę, bo tylko w nim były kluczyki. Wyjechał z salonu rozbijając szybę. Dopiero wtedy uruchomiły się alarmy, ale te hałasy wcale nie ruszyły Panem Bananem. Wrócił do domu, zaparkował samochód w garażu i po porostu poszedł spać.
Następnego dnia w telewizji lokalnej aż huczało o wczorajszej kradzieży. Banan pakował wówczas siebie i swojego synka.
- Te wakacje trzeba jakoś przeżyć - powiedział do dziecka, które bardzo się cieszyło na wyjazd.
Zamknęli walizkę, wpakowali się do auta i wio.  

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 12

Tak więc Banan i syn jeździli po telewizjach i radiach i opowiadali jak to syn walczył z inwazją hamburgerów. Mimo iż dzieciak nie umiał gadać, co chwilę wtrącał jakies - gugu ... łiiii... albo po prostu beczał.. jak to na małe dzieci - nawet bananiątka - przystało.
Po kilku tygodniach takich jazd w końcu jakiś reżyser filmowy postanowił nakręcić o tym film - jak można sie domyśleć Amerykanin, bo tylko Amerykanie kręcą takie głupie filmy o apokalipsie.
Dni spędzone na zdjęciach były bardzo męczące - bardziej dla Pana Banana niż dla bananiątka. Nie za bardzo można zrozumieć, czym tak bardzo się męczył, jak tylko leżał gdzieś i spał.
W końcu zdjęcia do filmu się zakończyły, a film okazał się kompletną klapą. Banany się zbytnio tym nie przejęły. Postanowiły znowu odwiedzać radia i telewizje tyle, że teraz nie były juz tak ciepło przyjmowane. Postanowiły więc, żeby zaszyć się gdzieś na jakimś zadupiu - postanowili na Amerykę i Hollywood Hills - tam nikt ich nie mógłby znaleźć. Niestety bardzo sie mylili. Jak tylko wychodzili z domu, każdy się pytał o hamburgery i tak dalej. Pan Banan w końcu się wkurwił i wykrzyknął do nich:
- LUDZIE KURWA! Skończcie już z tymi hamburgerami. Mam je głęboko w mojej żółtej czarnej dupie. Było minęło i przestańcie już o tym gadać. Dziękuję, Spierdalać ode mnie i mojego syna.
Po takiej wypowiedzi został ukarany karą grzywny, za masowe przeklinanie w miejscu publicznym. No niestety tak to już jest. Nawet Banany musza przestrzegać prawa.
Tak im mijały jakoś dnie. Spokojnie sobie żyli, aż nie pojawiła się Bananica i nie chciała dzieciaka. Ale z nią też sobie poradził. Sprawa skończyła się dla niego jeszcze większą karą grzywny i rozprawą w sądzie, ale tym również się zbytnio nie przejął.

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 11

A tym czasem inwazja trwała. Omijała tylko dom Pana Banana, bo zabójcze dziecko czyhało... Lecz szlachetny partner Banana nie mógł patrzeć na krzywdę innych. Gdy nadeszła noc zabrał Pizanga na zewnątrz i nakazał mu, aby pozbył się wszystkich hamburgerów. Sam uciekł gdzie pieprz rośnie. Mały bardzo się przestraszył i zaczął płakać. Niby ktoś mógł go porwać, ale z drugiej strony nic mu się nie mogło stać z powodu inwazji bułek z mięsem, które teraz są największym zmartwieniem. Na szczęście zgłodniał i dorwał się do uciekających od niego hamburgerów.
Rano
Pan Banan wstał o 10. Rozejrzał się i spokojnie poszedł do pokoju  dziecka. Ale gdy do niego wszedł okazało się, że młodego nie ma! Wpadł w panikę i zaczął szukać swego nędznego partnera, lecz jego także nie było. Zauważył, że drzwi przez całą noc nie były zamknięte na klucz, a przecież to robił wieczorem.
- Dziwne... - pomyślał.
Wrzucił na siebie kurtkę, gdyż trochę padało i poszedł śladami, które zauważył po wyjściu. Był pewien, że to rzygi jego synka. W końcu to on karmił go kluskami z makaronem dzień przed zniknięciem. Podniósł oczy i... nie było hamburgerów! Ziemia uratowana! Tak w ogóle to nikogo nie było. Gdzie Pizang!
- Kochany synku, gdzie jesteś?! - rozpaczał.
Wtem rozległo się głośnie pierdzenie za pobliskim dębem. Pan Banan pewien, że ktoś mu pomoże w poszukiwaniu, szybko pobiegł w tamtą stronę. I kogo ujrzał? Swojego małego synka z wymazanym ryjem i ogromnym brzuchalem.
- Dziecko, co ty tutaj robisz? Dlaczego nie jesteś w domu?
Mały swoim językiem wszystko wytłumaczył. Wściekły Banan wiedział, że dla jego okrutnego partnera nie ma miejsca w jego domu. Wziął małego w żółte ręce i zaczął zmierzać w kierunku domu, gdy nagle ktoś zatrzymał go. Była to dziennikarka z kamerzystą.
- Witam! Czy pański syn mógłby udzielić naszej telewizji Polsat - zawsze pierwsze na miejscu zdarzenia - wywiadu. To zadziwiające, że dziecko uratowało świat przed hamburgerową zagładą.
Pan Banan Bardzo się zdziwił. To dzięki jego dziecku nikomu nic już nie grozi! Jasne! Zgodził się. Od tej pory Ojciec i syn jeździli po telewizjach i różnych miejscowościach, aby opowiadać o tym niezwykłym wyczynie.
A partner?
- Niech spierdala i zabiera swoje brudne gacie z mojej pralki.