środa, 29 maja 2013

Rozdział 5

Nazwał go Pizang*. Jest mały i zielony. Śmierdzi, bo się zesrał.
- Wręcz ohydztwo - pomyślał Banan.
Nie mógł pojąć tego jak zaszedł w ciążę. Musiał być pijany, albo naćpany po mszy. Nie pozostało mu nic innego jak wychować Pizanga. Tak, to chłopiec. Schodziła mu skórka, więc zaniepokojony opiekun zabrał swoje dziecko do lekarza.
Wchodzą do gabinetu lekarskiego, lekarz nieco zdziwiony wyglądem pacjentów pyta, spoglądając na Pana Banana:
- Kim jesteś? 
Na to ojciec odpowiada:
- To ja, baba. Tylko się tak przebrałam. 
Lekarz wszystko zrozumiał, wiedział o kogo chodzi. Przepadał małego banana i polecił mu przywiązanie się do drzewa do góry dupą i wiszenie aż zżółknieje.
W powrocie do domu mały banan bardzo wymiotował. Raz nawet obrzygał staruszkę, która zbierała z nierównego trawniki kupkę swojego pieska. Nie ma co  ukrywać, że była bardzo niezadowolona i zaczęła gonić małego. Ten, mały i bezradny począł uciekać. Ojciec ruszył w pościg za staruszką, bowiem odezwał się w nim instynkt macierzyński i zrozumiał, że musi bronić swojego dziecka. Kiedy dogonił kobietę w pomarańczowym moherze z całej siły kopnął ją w zad. Poleciała w chuj daleko! Aż nie było jej widać. Banan podniósł swojego płaczącego synka i zabrał go do domu. Uciszał go grzechotkami w kształcie penisa, pałkami... (ogólnie przedmiotami z seks shopu). Małemu spodobało się i w końcu zasnął. 
Pan Banan, znużony i nie mający już ochoty na nic, usiadł na fotelu rozmyślając, co począć. Może kolejne dziecko?


*inna nazwa banana zwyczajnego

3 komentarze: