środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział 16

Banan stracił partnera. Banan stracił syna. Banan nie ma już nic. Postanowił zrobić coś ze swiom życiem. Wrócił do domu, bo miał dość pierdzenia, usiadł na kompa i nie wiedział co robić. Wszedł na swój profil na youtube i wymyślił, że nagra vloga. Zaczął opowiadać o tańczących kotach, latających świniach i innych głupotach. Na następny dzień miał 2 mln wyświetleń, 800 tys. subów i partnerstwo. Nie wiedział o co chodzi więc postaowił zrobić kolejny film właśnie o tym. Subów i oglądalności przybyło jeszcze więcej. Banan nie kryjąc tego wystraszył się. Więc opowiedział o tym w następnym filmie. I znowu więcej widzów. Postanowił cofnąć się do wieku dziecka i pograć w jakąś dziecinną grę. W ogóle nie pomyślał o tym, że powinien powiadomić byłego partnera o śmierci dziecka i zorganizować pogrzeb. Ale to w tej chwili miał w dupie. Grał i grał... zajęło mu to jakieś 19 godzin. W 8 godzinie postanowił, że będzie to wszystko nagrywać - w końcu wyszedł mu gameplay, którym zapchał cały dysk w komputerze - co tam dysk - oba dyski. Nie wiedział co się stało więc wyjebał kompa przez okno. Zostało to nagrane przez kamery telewizyjne, bo przed jego oknem było pełno dziennikarzy, bo jak wiadomo Banan był znany również ze swoich wcześniejszych akcji. Każdy się przestraszył. Ale po chwili zaczęli wiwatować, machać rękami, tańczyć pogo i nie wiadomo co jeszcze - ktoś jeszcze pomyślał, że włączy Slayera. Impreza się rozkręciła na całego. Policja, straż miejska, awaryjne oddziały milicji, straż pożarna nie mogła nic poradzić - ludzi poniosło szaleństwo. Na drugi dzień po dzielnicy, w której owe wydarzenie miało miejsce, nie było śladu. Do zobaczenia było tylko opustoszenie jak po jakimś wybuchu. Słychać jedynie było bardzo cicho zakończenie kawałka Nothing Else Matters. Po kilku minutach Banan wygrzebał się spod ludzi - postanowił wcześniej do nich dołączyć - i wydarł się na całe gardło, chyba nie trzeba mówic że było to Nothing Else Matters - no bo w końcu nic się nie liczyło. Ale się trochę mylił - miał mały problem, bo przyjechała jego była partnerka - Bananica. Darła się gorzej niż Bruce Dickinson na koncercie, na którym rozwalił szklankę głosem. Nie trzeba chyba mówić o co jej chodziło - nie zaprosił ją na to metal-party. O dziecku nie wiedziała - ale chyba ją to zbyt nie obchodziło, bo była ponownie w ciąży. Z jej darcia Banan zdołał również wywnioskować, że Bananica widziała jego filmy i była zszokowana jego popularnością.
Po chwili zrobiło się strasznie tłoczno. Okazało się że zjechało się kilkunastu jutuberów, bo ktoś wymyślił w tym miejscu mitup. Byli trochę zawiedzeni, że ominęła ich impreza, ale zbytnio się tym nie przejęli - ktoś wziął boomboxa i włączył znowu jakiś metal. Ktoś inny przywiózł na przyczepie trunki i bawili się do rana - następnego poniedziałku tygodnia. A była to niedziela. Tym razem policji i innych służb bezpieczeństwa nie było, bo jeszcze nie zdążyli ogarnąć się po ostatnim melanżu. 
Nie trzeba mówić chyba co stało się później. 
O tej imprezie dowiedział się cały świat. Po kilku godzinach postanowili przyjechać Rolling Stonesi. Przywieźli ze sobą kilka wagonów wódki, które dostali dużo lat wcześniej w Polsce i jeszcze nie zdążyli tego wypić. Każdy zaczął się częstować po butelce po 2L. Stonesi sobie śpiewali na scenie i każdy poczuł się jakby był w latach 70 albo 80. Mimo, że gotary głośno grały, a Mick darł się na całe gardło i tak najbardziejj było słychać Bananicę :)
Po kilku dniach impreza się skończyła. 
Straty były okropne. No ale na szczęście nie było żadnych stratach w ludziach. :)

piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdział 15

Tego dnia pan Banan i jego synek nadal plażowali. Zadowoleni z życia i wakacji pochłaniali kolejne lody z automatu i polewali się morską wodą z butelki. Niby wszystko ładnie, pięknie, ale zaraz miała zdarzyć się tragedia życia...
Pusty dotąd zbiornik wodny zapełnił się dziwnymi garbami, które krążyły i krążyły. Ratownicy podnieśli alarm, ludzie pozostali na plaży natychmiast się wynieśli. Banan uznał, że nic mu nie grozi na lądzie - i dobrze - więc został. Opalał się nadal (miał już troszkę brązową skórkę). Pizang robił babki z piasku, a następnie planował postawić bananowy zamek, bo przed chwilą okradł gościa sprzedającego właśnie te owoce.
- Ach... piękne wakacje - powiedział Pan Banan i poszedł po drinka.
Młody został sam. Bardzo się cieszył z tego powodu. Mógł robić co chce. Obsypał ręcznik ojca piaskiem, zrobił kupę do koszyka piknikowego, wysmarkał się w zapasowe slipki opiekuna. Biegał w te i we tę. W końcu wpadł na pomysł popływać. Woda tak pięknie falowała... była czysta, pusta, nikogo i niczego na horyzoncie. Trzeba korzystać!
Pobiegł na pobliski pomost, aby skoczyć z niego wprost do wody. Zrobił to. Lot był przyjemny, ale nie na długo... Gdy się obrócił dostrzegł rekina płynącego w jego stronę. Bananek nie potrafił dobrze pływać, nie mógł się ruszyć. Ogromna ryba podpłynęła do niego i zaczęła go rozszarpywać. Żółtawy miąższ zaczął wypływać na powierzchnię.
Pan Banan wrócił w tym czasie na miejsce. Bardzo zdenerwował się na synka, kiedy zobaczył co narobił. Chciał dać mu niezły wpierdol za to wszystko, dlatego zaczął go wypatrywać. Nigdzie go nie było... Poszedł na wieże ratownika, wziął lornetkę i... dostrzegł coś dziwnego na powierzchni wody... Ostatni raz widział to w sklepie spożywczym jak dziecko sprzedawcy rozgniatało banana w misce z wodą. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to jest Pizang! A raczej... że go już nie ma.
Szybko pobiegł w tamtą stronę zdzierając sobie przy tym skórkę. Bardzo się poobijał. Kiedy w błyskawicznym tempie przybył na miejsce dostrzegł resztki swojego dziecka. Tak, był pewien, że to one. Nadal krążyła nad nimi rekin. Banan począł krzyczeć, wołać o pomoc. Niestety nikt go nie usłyszał, a on sam nic nie mógł zrobić.
Jego syna już nie ma...

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 14

Spakowali i pognali, ale niestety nie obejrzeli przed wyjazdem pogody. Zarąbali jakiegoś starego fiata bez klimy i niestety podróż nie była fajna. Jechali autostradą, której tak nie można było nazwać, bo wyglądało to jak asfaltowa rzeka - temperatura powietrza - 39" C, temperatura w samochodzie - 45"C a temperatura asfaltu grubo przekroczyła 50"C. Cóż miał Banan robić? W pewnym momencie się zorientował, że wcale nie jechali - oni płynęli. Jak by to powiedzieć - taka sytuacja. Bananowi to się nie spodobało i postanowił zjechać z autostrady, ale niestety nie udało mu się, bo samochód, cały zapakowany walizkami zatapiał się w asfalcie. 
- nie rozumiem co za baran postawił tutaj znaki z ograniczeniem do 110 km/h. przecież ja nawet 0 nie jadę - powiedział Banan do swojego synka.
- zero jadłem - powtórzył synek. Jest lekko głupi i za bardzo nie umie gadać dlatego tylko na to go było stać. 
Po 5 godzinach pływania dotarli do jakiegoś zalewu. Ale niestety sie tam nie zasiedzieli, bo wszystkie, nawet najbardziej odległe kawałki plaży, były zaludnione. - a może by tak strzelić jakąś porządną kupę i wtedy wszyscy się wyniosą? - pomyślał pan Banan. 
- taaakkk!!! - krzyknął synek jakby czytał w myślach ojca. Ale niestety to - tak! - było potwierdzeniem całkiem czegoś innego. Jakaś baba spytała się czy mają papier toaletowy. Nie wiem skąd mi to przyszło do łba. Pan Banan odpowiedział, że nie nosi czegoś takiego przy sobie i postanowił porządnie pierdnąć wczorajszą grochówką. Chyba każdy może się domyślić, że wszyscy plażowicze w sekundę zniknęli z plaży, a Banan i jego syn mogli spokojnie korzystać z urlopu. Cała plaża była ich, bo codziennie jedli "wczorajszą" grochówkę. Jak wiadomo - każdy bał się do nich zbliżyć, a w gminie w której byli ogłoszono 2 stopień zagrożenia zaczadzenia się. W okręgu 10 km nie było żadnej istoty ludzkiej oprócz Banana i synka. 
- ah jak ja nie rozumiem tych ludzi - powiedział Banan - takie gorąco a oni nawet nie przyjdą na wolną plaże chociaż żeby nogi zmoczyć. 
- gugu - dodał synek.