wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 27

Po reklamach. 
Banan odpalił komputer i szybko zerknął, ile ostatecznie osób pojawi się na wielkiej imprezie z okazji urodzin Chrisa Rorlanda. 101 248! Jebane sto jeden tysięcy dwieście czterdzieści osiem luda, plus kilkadziesiąt tysięcy niezdecydowanych! 
- E, no to sporo. - Myśli sobie Banan. - Trzeba to przenieść w naprawdę ogromnie miejsce. I jakieś żarcie skombinować.
Po chwili namysłu postanowił najpierw załatwić to drugie. Złapał w bananową łapkę najnowszą nokię i wystukał numer do starej koleżanki - Magdy Gessler.
- Halo? - W słuchawce odezwał się kobiecy głos.
- Witam. Potrzebuję dużo jedzenia na JUŻ. - Zaczął Banan z ekscytacją. - Ze wszystkich twoich restauracji. Ma być tego tak dużo i więcej, jak ciebie.
- Słucham?! - Oburzyła się. - Czy coś pan sugeruje? 
- Ależ skąd! Po prostu są urodziny mojego przyjaciela. Na Facebooku się trochę uzbierało gości. Będzie fajnie!
- Ach, to ta wielka impreza dla niejakiego gitarzysty Sałatonu? - Pyta z zaciekawieniem.
- SABATATONU! Sa-ba-ton! - Wykrzyczał. - Piszesz się na to, Madziu?
-  Tak! Już dołączyłam do wydarzenia. Pakuje walizki. Będą schabowe i wódka! 
Banan nie wiedział jak dziękować. Cmoknął do słuchawki, podskoczył radośnie i zastanowił się, gdzie jest wystarczająco dużo miejsca na to wszystko. Ostatecznie zdecydował się na Wembley. Co prawda nie zamierzał tego wynajmować czy coś, ale... Bruce zapłaci. Odda się mu za to w naturze. 
Teraz przyszedł czas na ostateczne określenie miejsca. Klik! I już. pojawiło się 1 376 997 komentarzy. 
- Ale Chris się ucieszy! - Stwierdza z pewnością i zadowoleniem w głosie. 
Realizując swój genialny plan na wieczór, Banan schodzi do kuchni po Chrisa. Dostrzega go z Thobbe, jak oglądają romantyczny film w ogromnym telewizorze pana domu.  
Podchodzi na paluszkach za ich plecy, wyciąg spod pazucha różowy szalik i różowe królicze uszka. 
- A teraz mam dla Ciebie niespodziankę. - Mówi i rozpoczyna przywiązywanie szalika na wysokości oczu solenizanta.
Zaskoczony, nie wiedząc, co się dzieje, Chris, krzyczy. Ale po chwili zdaje sobie sprawę, że to tylko jego bananowy przyjaciel, który tak pięknie pachnie jedzonkiem. Oddaje się w jego ręce. Gdy na głowie ma już królicze uszka, Banan prowadzi go do garażu, wsadza razem z uradowanym Thobbe w samochód Brusa i zabiera na wielki BAL z wódką i schabowymi. 
Po drodze telefonuje do: Dickinsona i prosi Iron Maiden o przybycie, Stonesów, Ghost (bo msza), AC/DC i - żeby nie było nudno jakieś panienki - Spice Girls. O dziwo Bruce się zgadza, Ironi mają kilka dni wolnego od trasy. Rolling Stones będzie (podobało imsię poprzednio), Ghost z entuzjazmem również potwierdzili przybycie. Niestety AC/DC nie będzie, gdyż zwiedzają Biedronkę. Natomiast Spice Girls już dawno nie były na imprezie, więc chętnie przyjdą. Poza tym dołączyły wszystkie do wydarzenia. 
- Impreza roku sie szykuje! - Krzyczy Bana do chłopaków. 
Chris hihocze i radośnie podskakuje na siedzeniu, aż trzęsie się samochód.
Wysiadają. Chris, Thobbe i Banana stają z otwartymi z buziami. Ten widok sprawia ogromne wrażenie.

CDN
Кровь за кровь (krew za krew), Paulino.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 26

Pan Banan utworzył na facebook'u nowe wydarzenie - urodziny Chrisa Rörland'a, po czym włączył film "Projekt X", mając nadzieję, że jego impreza również będzie tak wyglądała. 
Po godzinie sprawdził jak ma się sytuacja z przyjęciem. Przyjście potwierdziła jedna osoba, a był nią.... sam Chris. Bardzo zdziwiło to Banana. Przecież napisał, że będzie dobra muza, dużo ładnych dziewczyn, alkohol i wszystko czego kto sobie zażyczy, a tutaj tylko solenizant potwierdził, że przyjdzie... 
Coś mu nie pasowało i postanowił popatrzeć w szczegóły imprezy - publiczne, dane organizatora, lokalizacja - no własnie lokalizacja. Dziwne - napisał dom Brusa Dickinsona, ale jednak nikt nie pisze się na to. Popatrzył na komentarze. Był jeden wpis dodany przez "Człowiek X". Zdziwiło go to, bo nawet nie mógł wejść na profil tego osobnika. W treści komentarza był jakiś link. Banan postanowił go otworzyć. Za chwilę na ekranie komputera pokazały się dziwne obrazki i napisy. A kilka brzmiało tak:
"Nie próbuj nawet przychodzić, bo FBI cię namierzy!"
"Organizator przyjęcia to pedofil i ma zamiar zamordować wszystkich"
"Przyjęcie ma rzekomo odbyć się w domu wokalisty Iron Maiden, ale tak na prawdę to pułapka - mieszka tam seryjny morderca, który chce ponownie zapolować na ludzi, pod pretekstem urządzenia imprezy urodzinowej dla gitarzysty Sabatonu."
Pan Banan nie miał pojęcia kto mógł być twórcą tego wpisu. Postanowił wytężyć swój umysł i powoli, powoli zaczął dochodzić do wniosku, że prawdopodobnie mógł być to nikt inny tylko... Bruce. "Chociaż... po tym co się ostatnio stało, chyba chciał się jakoś przede mną ubezpieczyć." Pomyślał Zółty. To nawet całkiem nie zły pomysł - przecież Bruce miał jeszcze zamiar wrócić do swojego domu. Wprawdzie trochę zniszczonego przez Banana, ale przecież, dom jest tam, gdzie serce jest. Tak - w tym domu było serce Brusa. A tak bez przenośni to była w nim dwie ukochane szpady Brusa ładnie skrzyżowane w literę "X". Na szczęście Banan nie wiedział, w jakiej części domu znajdowało się pomieszczenie z tym cudeńkiem - gdyby wiedział, to Bruce chyba nigdy by go tam samego nie zostawił. 
"No cóż" - pomyślał Banan - "Skoro imprezka nie może odbyć się tutaj, no to czas zmienić lokalizację i powtórzyć imprezkę sprzed kilkunastu miesięcy hehehe".
Tak - wystarczyło tylko zmienić lokalizację - pytanie na jaką? Sprawa wyglądała tak, że urodziny za kilka dni, a wszystko jest w pewnym sensie w dupie. Trzeba szybko działać. 
Banan jak najszybciej znalazł książkę telefoniczną i wyszukał w niej - wynajmę lokal. Centrum miasta, powierzchnia wystarczająca, cena do uzgodnienia. Banan jak najszybciej wystukał ten numer i powiedział, że jak najszybciej potrzebuje tego lokalu, powiedział że zapłaci $ 50 000 byle by jak najszybciej miał ten lokal na te kilka dni licząc od dzisiaj. Oczywiście nie odbyło by się bez zaliczki - ok. 1/4 ceny czyli $ 12 500. Dla Banana to nie problem - szybko wykorzystał patent z filmu "Złap mnie jeśli potrafisz" i bez problemu przesłał czek właścicielowi. Teraz pozostawało tylko zmienić lokalizację na fejsie i do roboty.
Wiedza z wcześniej wymienionego filmu przydała się w jeszcze kilku innych sytuacjach - a mianowicie - załatwienia "dziewczyn", napojów, DJ'a i innych kilku duperałów. Po 30 minutach od zaktualizowania wydarzenia odświeżył i potwierdzenie przyjścia kliknęło.... 5218 osób. "No nieźle". Powiedział Banan pod nosem. Zadzwonił jeszcze z kilkoma sprawami i 17 minut po godzinie 1 poszedł spać. 
Kolejny dzień. Godzina 10. Pierwsze co Banan zrobił po obudzeniu się to sięgnął po swojego laptopa i sprawdził fejsa. Po Niespełna 9,5 godzinach swoje przyjście zapowiedziało..... 12 514 osób. W tym kilkaset z innych kontynentów "Pif paf hehe będzie zabawa... będzie się działo..." Na dobry początek dnia to własnie Banan podśpiewywał sobie pod nosem. 
Wstał z łóżka, zjadł skąpe śniadanie, wziął prysznic i zadzwonił do Brusa:
 - Dzień doberek kochany panie - przywitał się Banan z radością w głosie.
 - Co Ty znowu knujesz? - Bruce nie dał się zwieść
 - Pokojnie panie kapitanie, s pana domem nic się nie tanie.
 - Słyszę przecież, że już coś się dzieje. Dobra zignoruję ten twój dziwny poranny akcent, powiedz mi tylko, czy mój dom stoi cały?
 - Czyma się jak coś nie wiem czego - wybełkotał Banan 
 - To mi się nie podoba. Ale dobra Banan. Daję ci kredyt zaufania. Nie spiernicz tego. Ja się rozłączam, bo muszę coś załatwić. 
 - Pokojnie panie kapitanie, bęcie tobsze hehe. Bez odbioru.
Banan rozłączył się i postanowił resztę dnia przespać, nie martwiąc się tym, co miało dziać się następnego wieczoru. A dziać miało się sporo. Ale o tym w następnym poście. Zapraszamy na reklamy. ;) 


P.S. - Sweet Little Kath - nie zabijaj. ;D

niedziela, 14 września 2014

Rozdział 25

Banan obudził się i przetarł oczy. Przez szybę przebijały się pierwsze promienie słoneczne. Po ostatniej imprezce był bardzo zmęczony i głuchy. Wycia Brusa  i krzyki Joakima, to za wiele. A gdy dołączył Chris z Thobbe... Wolał tego nie wspominać. Teraz uznał, że jest bardzo głodny i zszedł na dół.
Spostrzegł Dickinsona, przebierającego się w pośpiechu w niezarzygane ciuchy.
- Gdzie się wybierasz? - Zapytał owoc.
- Jak to gdzie?! No jak gdzie?! Dziś wylatujemy w trasę! Przez ciebie ledwo co obudziłem resztę zespołu. Jeszcze Janick zastanawia się po co są struny w gitarze! - Krzyczał zdenerwowany wokalista.
Banan spuścił wzrok i po chwili usłyszał głośne burczenie ze swojego bananowego żołądka. "Trzeba coś zjeść" - uznał. 
W kuchni ujrzał Chrisa... na którym leżał Thobbe. Do tego zajęli cały stół. Czyli wszystko okazało się prawdą - są razem! Nagle jeden z nich poruszył się.
- Hej, Thobbe, mamy samolot do Szwecji. Wstawaj! - Ocknął się Chris. 
Englund z początku jakby nie wiedział co się dzieje, ale za kilka sekund stanął na równe nogi i z prędkością światła wybiegł z pomieszczenia.
- A całus? - Przypomniał sobie Chris i pobiegł za nim. - Dziś są moje urodziny! - Dołożył.
Gdy już zniknęli za drzwiami, Banan otworzył lodówkę, w której znalazł tylko puste puszki po piwie i kawałek suchej kiełbasy podwawelskiej. Znowu usłyszał burczenie w brzuchu. Pod stołem ujrzał jakieś pudełko. Podniósł je. Okazało się, że są batony! O mało co nie posikał się ze szczęścia. Łapczywie dorwał się do pierwszego, a potem do drugiego. Za trzecim razem przyjrzał się opakowaniu.
- Mmmm, szwedzkie, dobre. Szwedzkie dobre batony, yami. - Ucieszył się i zjadł kolejnego.
Gdy dostał się do ostatniego, wyszedł z kuchni i trafił akurat na moment, w którym Joakim odebrał swój różowy telefon:
- Jak to odwołany?... No ale przecież... Kiedy będzie następny?... Nie ma żadnego zastępczego?... A JEBAĆ TO! - Rzucił telefonem w szklany stół, który niestety nie wytrzymał. - Sorka Bruce. - Powiedział ze skruchą, zaciskając zęby.
- Nie ma sprawy. I tak miałem go... wymienić. - Odpowiedział z wymuszonym uśmiechem. - Słuchaj, wychodzimy, bo za pół godziny mam samolot do Ameryki. Banan, ty chyba też już pójdziesz.- Powiedział stanowczo.
- Tylko jest mały problem. Bo nam odwołali samolot i... nie mamy kasy, bo wszystko poszło na piwo. Nie będziemy nic od ciebie pożyczać, ale... czy moglibyśmy zostać w twoim domu przez kilka dni, aż nasz samolot będzie gotowy?  - Poprosił Joakim.
Zszedł się cały Sabaton, oczekując odpowiedzi gospodarza. Szermierz wziął w jedną rękę torbę, w drugą płaszcz i ruszył w kierunku drzwi (nowo wymienionych). Otworzył je i odwrócił się do zebranych z poważną miną:
- Wszystko ma zostać jak jest. - Wyszedł, zamknął i szybkim krokiem dotarł do taksówki. 
Wszyscy w ciszy przyglądali się jak odjeżdża. Kiedy już tylko się za nim zakurzyło, to Pan Banan rzucił:
- To co? Świętujemy! Chris ma urodziny. Już utworzyłem wydarzenie na Facebooku. Niedługo będą goście! 



piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 24

Następnego dnia Banan obudził się pod kuchennym stołem z patelnią na dupie. 
- Musiało się tu dziać - wyszeptał z zadowoleniem na ustach i okropnym kacem. 
Po pięciu minutach wygrzebał się z miejsca nocnego spoczynku, "poczołgał" się do salonu i zobaczył...

W salonie zobaczył cały skład Sabatonu, obecny i stary, a wszyscy byli przebrani w różowe króliczki playboya ze słitaśnymi uszkami. Oczywiście były to stroje zakrywające całe ciało (oprócz głowy i dłoni), a nie to co damskie wersje króliczków playboya. Blee.. 
Tak więc byli wszyscy i grali w grę na playstation 4, w której, gitarzyści grali, basy też, klawiszowiec i 5 perkusistów. Tak 5. 4 z Sabatonu + 1 z Iron Maiden. Nie pytajcie jak wwalili do tego domu 5 perkusji, ważne, że grali. Oczywiście nie mogło odbyć się też bez wokalu - a wokaliści byli wyborni, czyli Bruce i Joakim. Był pewien problem co do tego co śpiewać, bo Joakim trochę się bał "horrorowatych" tekstów Harrisa, a Bruce kompletnie nie mógł poradzić sobie z żadnym utworem napisanym przez Joakima. Poszli więc na idealny kompromis śpiewając Y.M.C.A. The Village People. Tak patrząc na Gay Division idealnie pasuje.
Banan był lekko zszokowany tym widokiem, ale nie myśląc ani chwilę, wziął jakąś gitarę, nawet nie wiedział kogo, podpiął kabel zamiast do konsoli to do piecyka, podgłosił na maksa - oczywiście myślał, że reszta tez podpięta jest do piecyków (magiczne nagłośnienie Brusa) - i pociągnął za struny. I tutaj właśnie system nie wytrzymał. Mimo, że szyby w salonie były pancerne, to i tak po brawurowej grze Banana rozsypały się w drobny mak. Dodam też,że moc jaka była potrzebna do zasilenia piecyka stanowczo była zbyt wysoka i z transformatora pobrało jej zbyt wiele, przez co korki nie wytrzymały, bo nie były w stanie tego unieść, a piecyk rozsadziło. Taka nowa fizyka i tajemnice elektryki. Jak ktoś się nie łapie w tym wszystkim to podsumowując - w całym mieście nie było prądu i była to poważna awaria. 
Dopiero jak to się wydarzyło wszyscy zauważyli obecność Banana. Nie byli z tego powodu bardzo zadowoleni - szczególnie Bruce, bo po 1. już miał dość Banana w swoim domu, a po 2. zaczynało mu się podobać śpiewanie z Joakimem. Mimo, że nie skończyli nawet pierwszej zwrotki to i tak wiedział, że kiedyś muszą wszyscy razem, w tym samym gronie zagrać koncert.
Banan zaczął się tłumaczyć - a bo co innego miał robić? - przepraszać, prosić o przebaczenie etc. Jednak w tym momencie cierpliwość Brusa się skończyła. Chciał zadzwonić na policję, i zgłosić, że go znalazł, po czym oddać w ich ręce, jednak niestety przez kogoś nie działały telefony.
Wpadł też na kolejny pomysł, aby go odwieźć samochodem na komendę, niestety wszyscy byli lekko pijani - i tak nagle oba pomysły szlag trafił. W tym momencie Thobbe i Daniel znaleźli kilka świeczek (było jasno, ale byli pijani i tak się wystraszyli, że lepiej się poczuli z dodatkowym światłem), po czym zrobili sobie koncert akustyczny.
Jednak Banana nie zostawili bez opieki - usadzili go na krześle (nie pytajcie jak) i ze wszystkich stron szczelnie pozaklejali mocną szarą taśmą, aby siedział spokojnie i nie zrobił już krzywdy ani sobie, ani innym.

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 23

Kiedy już straż pożarna odjechała, a Banan uwinął się ze sprzątaniem bałaganu, czekała go bardzo poważna rozmowa z panem domu. Bruce usiadł na przeciwko owocu i spojrzał mu głęboko w oczy (podczas gdy reszta Iron Maiden biegała po domu jak pijane małpy i ruszała każdą rzecz na półkach). 
- Tak dalej być nie może - rzekł poważnie florecista.
- Yyyy... - brzmiała odpowiedź Banana, którą urwał dźwięk tłuczonego szkła. 
Dickinson jakby nie usłyszał i ciągnął dalej:
- Denerwujesz mnie. Zachowujesz się karygodnie! W ogóle nie wiem co ty robisz w moim domu! - jeb! duży kwiatek w doniczce przewrócił się na szklane drzwi, które wybił.
- Przepraszam... - wykrztusił ledwo owoc. - Chciałem być tylko miły i... - Nicko rzucił drewnianym butem z wystawy w żarówkę. Natychmiast przestała świecić. 
Bruce nadal nie wzruszony tym, co się za nim dzieje, wybuchnął:
- No kurwa gdzie ja teraz kupię taki jebany garnek?! No gdzie?! Pytam się gdzie?! - krzyczał, gdy Adrian i Dave pryskali się bitą śmietaną w spreju, fajdając całą kuchnię. 
- Odkupię... - odezwał się zawstydzony winowajca. 
- Odkupisz? Odkupisz?! Gówno nie odkupisz! Tego się nie da okupić. Teraz to sobie mogę z nim chodzić i piłeczkę do pink-ponga odbijać! Nawet nie, bo jest dziurawy - głośny huk po tym jak pijany Harris wpadł na biblioteczkę z książkami dla dzieci. Przewróciła się wprost na stół, którego nogi natychmiast połamały się pod jej ciężarem. - Co się tam do kurwy nędzy dzieje?! - wydarł się gospodarz. 
Zapadła cisza... Słychać świerszcze... Po chwili przebija się cichy chichot ujebanych bitą śmietaną Dave'a i Adriana. Za chwilę dołącza do nich Harris z pustą puszką po piwie, odwracając ją do góry dnem. Nicko nachyla się i od dołu zagląda w puszkę. Bruce z otwartymi ustami przygląda się całemu zajściu myślać "what the fuck?". Nagle wysmarowany smołą Janick wbiega do salonu, gdzie wszystko się dzieje i krzyczy:
- Buzie widzę! - wskazując palcem na księżyc. 
Wszyscy wybuchają głośnym śmiechem. Tylko Bruce nie wie co robić:
- Ja pierdole... 
- Nie pierdol, bo rodzinę powiększysz! - krzyknęli równocześnie McBrain i Harris, wręczając wokaliście ostatnią puszkę piwa. 
- Nie no, oszaleję... - załamał się Bruce.
Ktoś odpalił płytę Slayera. Cała szóstka - Steve, Nicko, Janick, Adrian, Dave i Banan - zaczęła robić pogo na środku salonu. Po prostu jeden wielki kocioł. 
Szermierz przyglądał się całemu zajściu, sącząc piwo i głośno myśląc:
- Nigdy już nie zjem pierdolonego Banana - i przyłączył się do reszty z okrzykiem - RAZ SIĘ ŻYJE!

Następnego dnia Banan obudził się pod kuchennym stołem z patelnią na dupie. 
- Musiało się tu dziać - wyszeptał z zadowoleniem na ustach i okropnym kacem. 
Po pięciu minutach wygrzebał się z miejsca nocnego spoczynku, "poczołgał" się do salonu i zobaczył...

CDN...

sobota, 31 maja 2014

Rozdział 22

Każdy kanał informacyjny mówił tylko i wyłącznie o Bananie. On uśmiechnięty siedział na kanapie i cieszył się, że Bruce pozwolił mu tu przebywać. No to tak - spokój w domu, pełno kasy to trzeba coś porobić - tak Banan postanowił na początek zamówić pizzę. Nie było by w tym nic dziwnego, ani złego, gdyby nie zamawiał tego jak jakiś naćpany i gdyby nie zamówił aż dziesięciu! Wieczorem Bruce wrócił do domu. Zobaczył przy furtce gościa z pizzami.
- Dobry wieczór co tu się dzieje? - spytał nie wychodząc z samochodu.
- yy chyba... hehe... dzieńdobry wieczór - powiedział gościu od pizzy - to pan zamawiał?
- co? -
- no... yy... mogę prosić o autograf?
- a ja mogę prosić o wyjaśnienia co się tutaj dzieje?
- no zamówił pan 10 pizz.
Bruce był lekko zszokowany tym faktem. Przez cały wieczór prawie nie używał telefonu, a tu nagle mu się pizzy zamówiły.
- Nie zapłacę. Proszę chwile poczekać. Muszę coś wyjaśnić z moim kolegą.
Banan był trochę zdziwiony, że Bruce nie odebrał pizz.
- O co tu chodzi Banan?
- Trochę zgłodniałem... yyy myślałem, że wszyscy przyjdziecie? Ale no... no zamówiłem i ... zapomniałem, że przecież nie mogę wychodzić z domu, bo mnie od razu rozpoznają.
- Dobra. Zapłacę. Denerwujesz mnie.

Następnego dnia, kiedy wszyscy członkowie Iron Maiden polecieli na odebranie jakichś nagród (chyba) Banan postanowił, że zaszaleje trochę bardziej. Już nie miał w planie zamawiać dziesięciu pizz. Został poinformowany, że cała ekipa ma wrócić około 22 i żeby go nie było na parterze - najlepiej niech się zamknie na strychu i nie wychodzi do rana. No dobra - zamknie się na strychu - ale zanim to - przygotuje im przecudowną kolację. Chyba o tym, co mu wyjdzie, nie trzeba mówić? Albo dobra.. napiszę, zanim Bruce wróci.
Banan wziął pierwszy lepszy garnek z szafki w kuchni, wlał oleju aż po brzegi naczynia, wrzucił 5 kg ziemniaków do automatycznej obieraczki, później do automatycznego siekacza - wybrał wzór frytkowy - i zabrał się za smażenie. Niestety z Banana taki kucharz, że nie wiedział, że smaży się na gorącym oleju i frytki trzeba było odsączyć od wody.
Pierwsza porcja - pod względem pirotechnicznym - była udana. Oczywiście nie dało się tego jeść, bo był to prawie sam olej.
Druga porcja... Jak już mówiłam Banan zapomniał chociaż trochę osuszyć posiekanych ziemniaków, przez co były zbyt mokre, i jak wrzucił je na już baardzo rozgrzany olej..... Każdy chyba wie co się stało? No właśnie.
Wystraszyło go bardzo to zjawisko dlatego postanowił już schować się na ten strych. Nie mówię już o tym, że narobił Brusowi, że tak powiem, niezłego bagna.

21:30. Samolot wylądował. Teraz jeszcze tylko krótka przejażdżka samochodem i już będą w domu. Wjeżdżają na posesję i Bruce od razu zauważył, że jak tylko brama zaczęła się zamykać, na strychu zgasło światło - w końcu mnie posłuchał rozrabialski owoc - pomyślał. Z tym "rozrabialski" to nawet nieźle trafił, bo za chwilę miał zobaczyć kuchnię.....
Wyszli z auta i wszyscy udali się do drzwi. Przez okno dało się poczuć zapach świeżo smażonych ziemniaków. Mhm wszystkim aż ze smaku pociekła ślinka. Niestety - jak tylko przeszli przez hol zobaczyli, co tak pachniało. Nie muszę chyba mówić jak Bruce był zdenerwowany. Na podłodze pełni ziemniaków, na blacie, na stole kuchennym, na samej kuchence... nawet na okapie, żyrandolu i ścianach! I w tym właśnie momencie wiedział, dlaczego Banan poszedł na strych. Dobrze, że wrócili wcześniej i nie gadali z dziennikarzami, bo na pewno nie skończyło by się tylko na pięknym zapachu nieudanych frytek, które na dodatek stały na ogniu....

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział 21

Bruce Dickinson dał się namówić. Nie chciał płacić. Miał kasę, ale nie. Banan również nie chciał płacić z tym wyjątkiem, że nie miał czym. Jednak Bruce dał się namówić i pomoże Bananowi ukryć się, aż sprawa przycichnie i wszyscy o wszystkim zapomną. 
- To gdzie masz zamiar się podziać? - spytał wokalista na kacu.
- Mam nadzieję, że mogę zatrzymać się w twoim domu. Tutaj - odparł Pan Banan, robiąc duże, przekonujące i rozczulające oczy. 
Frontman Iron Maiden zdziwił się lekko, bowiem miał nadzieję, że jednak ten głupiutki owoc zapłaci. On nie miał zamiaru ustąpić. Zresztą ani jeden, ani drugi nie miał owego zamiaru. 
Teraz, siedząc w jednym z domów szermierza, z którym stoczył walkę, był bardzo uradowany. Dom dość duży, ale przytulny. W dodatku panuje w nim rodzinna atmosfera. Banan nie wiedział, że jego idol ma tak dowcipną żonę i wygadane dzieci. Chciał tu zostać, bo mu się podobało. Wiedział, że Bruce na chwilę obecną nie może mu odmówić. 
- OK, mogę cię na CHWILĘ zakwaterować. Nie na długo. Wiem, że uparty z ciebie gość - powiedział po dłuższym zastanowieniu Bruce.
Banan nie krył swojego szczęścia. Od razu rzucił się z wdzięcznością na pilota Ed Force One'a, przewracając go na kanapę tak, że żółta postać leżała i gniotła go w uścisku. Sytuacja dość dziwna. Dickinson nie mógł się uwolnić. Bał się, że zaraz zostanie uduszony przez oto owe coś, czemu pomaga. Poza tym czuł się niekomfortowo, bo wielka Nokia Banana wbijała mu się w krocze. 
- Złaź! - wreszcie zdołał wykrztusić Bruce.
Pan Banan, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego mentorowi nie podobał się jego entuzjazm, zszedł z niego z BANANEM na twarzy.
- Wielkie dzięki panie Bruce! - wykrzyczał Banan i począł całować, nadal leżącego i ciężko oddychającego Brusa po dłoniach i stopach. 
Wtem do salonu weszła Paddy - żona Brusa. Trochę zmieszana tym, co zastała, głośno spytała co się dzieje. Nikt nie odpowiedział. Spotkała tylko uśmiech banana i lekko przerażonego męża.
- On musi u nas zostać - odparł po dłuższej chwili Bruce. 
- To świetnie - ku zaskoczeniu wokalisty, jego żona była zadowolona.

Następnego dnia, Banan oglądając wiadomości w telewizorze Brusa Dickinsona,  napotkał informację o tym, że go poszukują. Uśmiechnął się szyderczo wiedząc, że tu go nie znajdą.

poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 20

Banan wybiegł z budynku. Miał stu procentowa pewność, że był to Bruce Dickinson. Nie miał żadnego pojęcia, w którą stronę mógł się udać, dlatego tez włączył swój hiper napęd w krótkich nogach i najpierw z hiper prędkością pobiegł 100m na wschód. Tam go nie było. Później z podwójną hiper prędkością 200m na zachód. Kątem oka zauważył go wsiadającego do jakiegoś samochodu i po chwili odjechał. Banan nie mógł sobie pozwolić na zmarnowanie takiej okazji, dlatego czym prędzej pobiegł za samochodem. po 5 minutach go dogonił i rzucił się na maskę samochodu, na której namalowany był ogromny Eddie. Wokalista wyszedł z samochodu i pyta się owocu co to wyprawia. On mu na to odparł, że bardzo musi się z nim spotkać. Rozmówca nie wiedział co na to odpowiedzieć, dlatego przemilczał i zrobił bardzo dziwny wyraz twarzy. Banan wtedy zrozumiał, że ma krótki czas na tłumaczenie się więc przeszedł do sedna sprawy.
 - Panie Brusie jestem Bananem i jakieś 20 minut temu tłukliśmy się tymi szpiczastowymi mieczami w białych strojach, jak debile. Chodzi o to, że ja nie wiedziałem, że pan to pan, ale teraz wiem, i bardzo chciałem pana dogonić i własnie to zrobiłem. 
 - I co w związku z tym? - odparł zdziwiony wokalista.
 - Może pójdziemy na piwo? Tutaj za rogiem można wypić The Trooper. 
 - Jak pan widzi, chyba, że się mylę, ja prowadzę samochód. 
 - No chyba jestem ślepy, bo właśnie pan ze mną rozmawia - jak widać humor Banana nie opuszczał
 - W takim razie prowadź pan.
I tak oto Banan wyciągnął Brusa Dickinsona na piwo. 
Siedzieli w klubie i postawili każdemu po 18 kolejek. Banan pił uradowany, cały czas myśląc, że za wszystko płaci Bruce. A Bruce pił uradowany, myśląc, że za wszystko zapłaci Banan. W końcu przyszedł czas rozliczenia. Bruce powiedział, aby dopisać to do rachunku bumerangowatego żółtego owocu. Barman się zgodził. Rachunek pozostał na barze, a obsługiwator (wtf) czekał, aż Banan go zrealizuje. 
Bruce wyszedł z klubu i zadzwonił po taksówkę. Przyjechała w kilka sekund. Przejechał mały dystans i za rogiem jednego z budynków zauważył jakiegoś żółtego debila. Okazało się, że był to... Banan. Wokalista kazał zatrzymać powóz, zapłacił należytą sumę i szybko pobiegł w stronę Banana. Po 18 kolejkach nie było to łatwe, ale jakoś mu się udało. 
 - Co ty tu robisz? Przecież przed chwilą zastawiłem na ciebie rachunek w klubie! - powiedział zszokowany wokalista
 - Jak to? Przecież mnie tam już od godziny nie ma.
 - Powiedziałeś, że poszedłeś do kibla. I to też powtórzyłem barmanowi. I on w to uwierzył. I teraz czeka, aż zapłacisz 15,821$.
 - O kureczka wodeneczka, lepiej się stąd zmywajmy zanim mnie dorwą. 
 - Człowieku jesteś jedynym Bananem na ziemi i chcesz uciec? Serio myślisz, że jak tylko wyślą za tobą list gończy, i ktoś cię zauważy na ulicy to cię nie rozpozna?
 - To tylko kwestia czasu - wypowiedział banan i kazał Brusowi zadzwonić po kolejną taksówkę.
C.D.N. 

czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział 19

Kilkuletnia już służba Banana w wojsku, zaczęła mu doskwierać. Codzienne pobudki o 5 nad ranem, wycie dowódcy, jęki i stęki kolegów, pranie brudnych gaci (za karę, za ten las, bo to państwowy był)...
- Nie, tego już za wiele! - powiedział sobie pewnego dnia i zaczął pakować swoje rzeczy.
Skromny pakuneczek zarzucił na lewe ramię i po pięciu minutach już był poza jednostką. Sam nie wiedział jak się wydostał. W sumie nie zwracał uwagi na tych niedorozwiniętych "żołnierzy" i jakoś poszło. W ogóle oni nie mieli nic innego do roboty, jak tylko spać na straży (po co tam straż nie wiadomo, ale tak ładniej).
Idąc ulicą już zastanawiał się, co dalej ze sobą zrobi. Jego dom już dawno poszedł na sprzedaż. Postanowił oddać go pewnej starszej pani. Samotnej emerytce, już lekko niedołężnej. Niedługo po tym dowiedział się, że spłonęła wraz z jego domem po tym, jak jej wnuczek (jak Banan niegdyś) urządził sobie trochę większy "projekt X" i stracił kontrolę nad wszystkim. 
- No cóż - pomyślał i zabrał się za rozbijanie namiotu pod mostem - trzeba chyba jednak przerzucić się na szermierkę.
Tak, szermierka. Raz w miesiącu, w ramach rozrywki, żołnierze trenowali szermierkę. Nie mało było przy tym pisków i siniaków. Rośli mężczyźni zachowywali się jak panienki. 
Podczas tych właśnie szkoleń, Banan, wykazał się nie małym talentem do tego sportu, dlatego teraz pomyślał o tym bardzo poważnie. W dodatku mając cały sprzęt potrzebny do tego. 
Kolejnego dnia udał się do najbliższego centrum sporu i rozpoczął zabawę z łatwymi, jego zdaniem, przeciwnikami. Wygrał z jednym, z drugim... w każdej konkurencji. Nie było na niego mocnych i od razu wzbudził nie małą sensację.
Gdy sączył darmową wodę od fana, podszedł do niego niski mężczyzna, po czterdziestce, o lekko umięśnionej, masywnej sylwetce. 
- Zmierzysz się ze mną? - zapytał z nie do końca ładnym (zęby) uśmiechem.
Banan wstał, przytaknął i po chwili obaj gotowali się do walki. Z jakiegoś powodu wokół nich zebrała się nie mała grupka gapiów. 
Rozpoczęli. Szli łeb w łeb. Raz uderzał jeden, raz drugi. Obaj byli naprawdę dobrzy i każdy miał mnóstwo mocnych stron. 
Po półgodzinnych zmaganiach, ogłoszono remis.
- Dzięki! Jesteś świetny, naprawdę świetny -  pochwalił go przeciwnik. 
Banan lekko zawstydził się. Niski mężczyzna odszedł, a za nim zdało się słyszeć krzyki:
- Bruce! To było niesamowite.
- Hej, zrób to jeszcze raz.
Banan zastanowił się. Bruce? Ten Bruce? Tak, teraz sobie przypomniał, chodź naprawdę bardzo się zmienił. Gdzie te włosy?
- Bruce! Bruce Dickinson! - krzycząc wybiegł z sali rozglądając się za rywalem.