Tego dnia pan Banan i jego synek nadal plażowali. Zadowoleni z życia i wakacji pochłaniali kolejne lody z automatu i polewali się morską wodą z butelki. Niby wszystko ładnie, pięknie, ale zaraz miała zdarzyć się tragedia życia...
Pusty dotąd zbiornik wodny zapełnił się dziwnymi garbami, które krążyły i krążyły. Ratownicy podnieśli alarm, ludzie pozostali na plaży natychmiast się wynieśli. Banan uznał, że nic mu nie grozi na lądzie - i dobrze - więc został. Opalał się nadal (miał już troszkę brązową skórkę). Pizang robił babki z piasku, a następnie planował postawić bananowy zamek, bo przed chwilą okradł gościa sprzedającego właśnie te owoce.
- Ach... piękne wakacje - powiedział Pan Banan i poszedł po drinka.
Młody został sam. Bardzo się cieszył z tego powodu. Mógł robić co chce. Obsypał ręcznik ojca piaskiem, zrobił kupę do koszyka piknikowego, wysmarkał się w zapasowe slipki opiekuna. Biegał w te i we tę. W końcu wpadł na pomysł popływać. Woda tak pięknie falowała... była czysta, pusta, nikogo i niczego na horyzoncie. Trzeba korzystać!
Pobiegł na pobliski pomost, aby skoczyć z niego wprost do wody. Zrobił to. Lot był przyjemny, ale nie na długo... Gdy się obrócił dostrzegł rekina płynącego w jego stronę. Bananek nie potrafił dobrze pływać, nie mógł się ruszyć. Ogromna ryba podpłynęła do niego i zaczęła go rozszarpywać. Żółtawy miąższ zaczął wypływać na powierzchnię.
Pan Banan wrócił w tym czasie na miejsce. Bardzo zdenerwował się na synka, kiedy zobaczył co narobił. Chciał dać mu niezły wpierdol za to wszystko, dlatego zaczął go wypatrywać. Nigdzie go nie było... Poszedł na wieże ratownika, wziął lornetkę i... dostrzegł coś dziwnego na powierzchni wody... Ostatni raz widział to w sklepie spożywczym jak dziecko sprzedawcy rozgniatało banana w misce z wodą. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to jest Pizang! A raczej... że go już nie ma.
Szybko pobiegł w tamtą stronę zdzierając sobie przy tym skórkę. Bardzo się poobijał. Kiedy w błyskawicznym tempie przybył na miejsce dostrzegł resztki swojego dziecka. Tak, był pewien, że to one. Nadal krążyła nad nimi rekin. Banan począł krzyczeć, wołać o pomoc. Niestety nikt go nie usłyszał, a on sam nic nie mógł zrobić.
Jego syna już nie ma...
krzyczał o pomoc do plażowiczów których wypierdział ^^ hueheu ;D
OdpowiedzUsuńPizanga wcielo...tina jak moglas ... ja go uwielbialam... zrobcie cos zeby nadal zyl , bo bloga czytac przestane
OdpowiedzUsuńno ale to Katerina go uśmierciła ! mówiłam Ci w biedronce - ja parzyste ona nieparzyste a widzisz jaki jest? 15 ! 15 to liczba nieparzysta ;D
UsuńNominuję ciebie do Versatile Blogger Awards więcej informacji znajdziesz tutaj: http://welcome-to-the-black-parade1.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńo jejku :D ale zamieszania z tymi nominacjami ;D
OdpowiedzUsuń